Linia Gotów

Odwrót grupy armii "C" i Linia Trazymeńska

W pierwszych dniach czerwca 1944 roku, gdy 5. armia amerykańska wkraczała do Rzymu, linia frontu przecinała Półwysep Apeniński od Ortony nad Adriatykiem do ujścia Tybru, do Morza Tyrreńskiego. Kiedy przygotowania do inwazji w Normandii były "zapięte na ostatni guzik", a odwrót niemieckiej grupy armii "C" spod Linii Gustawa nabierał rozmachu, dowództwo alianckie przygotowało plan nowej ofensywy, która miała uniemożliwić Niemcom obsadzenie kolejnej linii obrony w północnych Włoszech - Linii Gotów. Chociaż Alianci starali się przewidzieć w planie każdy szczegół natarcia, i tym razem Niemcy pokrzyżowali im szyki.

W tym czasie przewaga aliancka na froncie włoskim urosła jeszcze bardziej. 15. grupę armii (gen. Harold Alexander) tworzyły 5. armia amerykańska (gen. Mark Clark) i 8. armia brytyjska (gen. Oliver Leese) - w sumie trzydzieści dywizji, w tym sześć pancernych i dwie zmotoryzowane, oraz sześć brygad, w tym trzy pancerne i jedna zmotoryzowana. Dawało to ogółem ok. 1,34 mln żołnierzy, 8,5 tys. środków artyleryjskich, 2,5 tys. czołgów i artylerii samobieżnej oraz 4 tys. samolotów bojowych 12. i 15. armii lotniczej.

Naprzeciwko broniła się niemiecka grupa armii "C" (feldmarsz. Albert Kesselring), którą tworzyła 10. armia polowa (gen. Heinrich von Vietinghoff), 14. armia polowa (gen. Joachim von Lemelsen) i grupa operacyjna "Zangen" (gen. Gustaw von Zangen) - w sumie dwadzieścia siedem dywizji (dwie włoskie), w tym dwie pancerne i cztery dywizje grenadierów pancernych oraz jedna brygada. Dawało to ogółem ok. 441 tys. żołnierzy, 4,1 tys. środków artyleryjskich, 400 czołgów i artylerii szturmowej oraz 325 samolotów bojowych 2. Floty Powietrznej Luftwaffe. Podczas, gdy dywizje alianckie były ukompletowane prawie do pełnych stanów etatowych, osiem dywizji niemieckich, te które poniosły najcięższe straty w bitwie o Rzym, posiadały tylko 30-50 procent stanu. Dużo lepiej prezentował się stopień skompletowania pozostałych - 80-90 procent. Stosunek sił nie przedstawiał się więc dla Niemców szczególnie korzystnie - Alianci przeważali w piechocie 3-krotnie, w artylerii ponad 2-krotnie, w czołgach przeszło 6-krotnie, zaś w lotnictwie grubo ponad 12-krotnie! W rzeczywistości przewaga aliancka była jeszcze bardziej przygniatająca, gdyż Niemcy musieli skierowali do obrony wybrzeża i służby okupacyjnej w północnych Włoszech grupę operacyjną "Zangen", czyli sześć dywizji i jedna brygadę. Przy takim stosunku sił Alianci byli pewni sukcesu, ale w rzeczywistości wydarzenia potoczyły się inaczej.

Linię rozgraniczenia między armiami obu stron stanowiła dolina Tybru. Naprzeciwko trzynastu dywizji 5. armii amerykańskiej broniło się tylko siedem słabych dywizji 14. armii niemieckiej, przy czym stan liczebny pięciu z nich odpowiadała jednej pełnowartościowej dywizji piechoty. Niewiele lepiej dla Niemców przedstawiała się sytuacja w pasie natarcia czternastu dywizji 8. armii brytyjskiej, której czoło usiłowało stawić trzynaście dywizji 10. armii niemieckiej, uszczuplonych do jednej trzeciej stanu.

Nie mając dostatecznych sił do odparcia alianckiej ofensywy, dowództwo niemieckie postanowiło wycofać swoje wykrwawione dywizje ponad 200 kilometrów na północ od Rzymu na nową linię obrony przygotowaną na południowych stokach Apeninów Północnych - Linię Gotów. Przeprowadzenie zorganizowanego odwrotu pozwoliłoby Niemcom wygrać czas, uzupełnić uszczuplone dywizje i ponownie je przegrupować.

Odwrót niemiecki został także dostrzeżony przez Aliantów. Zresztą Niemcom nie chodziło tutaj o żadną "maskirowkę" w stylu radzieckim. To był wyścig. Kto pierwszy ten lepszy. I tym razem Niemcy udowodnili, że są mistrzami w operacjach improwizowanych, bez względu na dysproporcję sił i sytuację na froncie (pokazali to po raz pierwszy na Sycylii w lipcu 1943 roku). Tymczasem dowództwo alianckie nadal grzeszyło zbytnią pewnością siebie, twierdząc, że ani Alpy, ani Apeniny nie stanowią obecnie żadnej poważnej przeszkody, zaś do końca sierpnia Włochy zostaną podbite w całości. A wtedy będzie można sobie wybrać kierunek przyszłej ofensywy: Austria, Francja lub Bałkany. Jak widać Alianci niczego się nie nauczyli przez ten rok pobytu w Italii. Ciągle nie doceniali operatywności niemieckiego dowództwa, bitności niemieckich dywizji oraz wpływu ukształtowania terenu i zmienności warunków atmosferycznych na prowadzenie kolejnych kampanii.

Odwrót grupy armii "C" rozpoczął się w nocy z 5 na 6 czerwca. W początkowej jego fazie, położenie 10. i 14. armii niemieckiej było bardzo poważne, gdyż między nimi powstała najpierw 14-kilometrowa, a w końcu prawie 30-kilometrowa luka. Kesselring stwierdzając (i słusznie), że Alianci użyją do pościgu tylko części sił, zaś siłami głównymi podejmą próbę natarcia na prawe, mocno rozciągnięte skrzydło jego 10. armii, czym prędzej począł wycofywać dywizje z tego kierunku. Pośpiech ten nie był nawet tak potrzebny, gdyż dowództwo alianckie zachowywało się, jak gdyby nic się nie stało, metodycznie popychając swoje korpusy do przodu, bez jakichkolwiek prób oskrzydlenia cofających się związków niemieckich. Tymczasem 10. armia niemiecka, dążąc do "podania ręki" sąsiadowi, przez dziesięć dobrych dni maszerowała na północ z niemal całkowicie odsłoniętym prawym skrzydłem. W tym czasie Niemcy demonstrowali Aliantom, jak powinna wyglądać operacja odwrotowa z przeciwnikiem depczącym po piętach. Ta nowa faza kampanii włoskiej prowadzona była po zachodniej stronie Półwyspu Apenińskiego; drogami nr 1, 2, 3 i 4, równolegle do doliny rzeki Tyber.

Należące do 5. armii amerykańskiej 2. i 6. korpus armijny początkowo prowadziły natarcie po myśli sztabowców. Cofające się przed nimi XIV. korpus pancerny i I. korpus spadochronowy tworzące 14. armię niemiecką prowadziły tylko walki opóźniające, bez potrzeby angażowania się w przewlekłe zmagania o poszczególne miejscowości. Było to oczywiście zgodne z planem prowadzonego odwrotu. W takich okolicznościach, po stawieniu raczej krótkotrwałego oporu przez ariergardy pancerne (26. dywizja pancerna i 3. dywizja grenadierów pancernych), Niemcy ustąpili w kolejnych dniach z portu w Civitavecchia (7 czerwca) i lotnisk pod Viterbo (9 czerwca).

Z kolei 8. armia brytyjska pięła się w górę włoskiego buta prowadzona przez 10. i 13. korpus armijny. Stojące naprzeciwko LXXVI. korpus pancerny i LI. korpus górski tworzące 10. armię niemiecką osłoniły swój odwrót dywizją spadochronowo-pancerną "Hermann Göring" i 15. dywizją grenadierów pancernych, które za darmo nie ustępowały pola.

Zgodnie z nowym planem, pierwszym celem alianckiej ofensywy miała być linia rzeki Arno, celem niedopuszczenia do niemieckiego odwrotu w północne Apeniny. Ponownie jednak sojusznicy nie docenili trudnego, górzystego ukształtowania terenu, skali zniszczeń inżynieryjnych dokonanych przez ustępujące dywizje niemieckie oraz ich "operativekunstu".

Dopiero 15 czerwca, po kilku dniach zaciętych walk, 10. korpus brytyjski zdobył Terni. Sporo wysiłku kosztował też sąsiedni 13. korpus brytyjski szturm Perugii. W konfrontacji z dywizją "Hermann Göring" szczególnie dotkliwe straty poniosła 8. dywizja hinduska. Równie ciężkie walki rozgorzały na wschód od jeziora Bolsena. Kiedy spadły ulewne deszcze, obrona niemieckiego LXXVI. korpusu pancernego natychmiast się usztywniła, zaś 20 czerwca natarcie brytyjskie wygasło całkowicie. Tylko konieczność kontynuowania odwrotu zmusiła Niemców do ustąpienia. Z podarunku tego skorzystała w końcu 8. armia brytyjska: 10. korpus armijny stanął na północ od Perugii, zaś 13. KA podszedł w tym czasie od południa do Jeziora Trazymeńskiego.

Tymczasem natarcie 5. armii amerykańskiej posuwało się do przodu, chociaż nie w takim tempie, jak chcieliby tego sztabowcy. Amerykanom sprzyjało tutaj ukształtowanie terenu, nie tak górzyste, jak u brytyjskiego sojusznika. W dodatku w miejsce 2. korpusu amerykańskiego przybył doborowy Francuski Korpus Ekspedycyjny (FKE), przeznaczony specjalnie do użycia na froncie górskim. Z jego to pomocą armii Clarka udało się nieco ruszyć do przodu. Napierając po obu stronach jeziora Bolsena, w dniu 14 czerwca francuskie dywizje zdobyły szturmem miasto o tej samej nazwie, a następnie rozgorzały krwawe walki o Arcidoso, miasto położone u stóp góry Arniato (1738 m n.p.m.). Jednocześnie 4. korpus amerykański uwikłał się w zajadłe boje o Grosseto, zdobyte dopiero po 24 godzinach walk ulicznych.

W międzyczasie głównodowodzący sił niemieckich we Włoszech feldmarszałek Albert Kesselring, uwzględniając dyrektywy Berlina, przystąpił do energicznego umacniania Linii Gotów. Jednocześnie ogólna koncepcja odwrotu pozostawała taka sama: cofające się 10. i 14. armia polowa już w trakcie marszu były uzupełniane świeżymi posiłkami i ściąganymi odwodami, zamykając powstałe luki, uzyskując tym samym do połowy czerwca trwałą styczność między ich wewnętrznymi skrzydłami. Dla dowództwa niemieckiego nie miało przy tym znaczenia, ile przyjdzie oddać pola; najważniejsze było zreorganizowanie i odświeżenie wykrwawionych dywizji i obsadzenie nimi Linii Gotów, a następnie ustabilizowanie linii frontu.

Kiedy pod koniec lipca Hitler począł domagać się przejścia od odwrotu do obrony, usiłując narzucić Kesselringowi reguły wojny stosowanej na froncie wschodnim, ten osobiście udał się do Berlina, aby przeforsować swój plan obrony Italii. Zgodnie z nim, Kesselring miał mieć pełną swobodę w kierowaniu kampanią włoską, gwarantując, że najpóźniej w Apeninach zatrzyma aliancką ofensywę i stworzy przesłanki do kontynuowania obrony w następnym roku na solidnych podstawach. W przeciwnym wypadku, prędzej czy później, Alianci i tak przebiją się do południowych Niemiec. W dodatku Wehrmachtu nie stać już było na utratę aż dwóch armii (po Stalingradzie i Tunezji). Hitler wyraził zgodę na plan Kesselringa. Z pewnością wpływ na to miały wydarzenia w Normandii, które pokazały jednoznacznie, że Alianci nie planują wkroczenia do Niemiec lub na Bałkany przez Włochy, które stały się typowym frontem drugorzędnym, pomocniczym.

Do połowy czerwca szeregi 14. armii niemieckiej uzupełniło w sumie siedem dywizji, w tym trzy zostały przekazane przez sąsiednią 10. armię polową, naprzeciwko której 8. armia brytyjska nadal dreptała niemrawo w miejscu. Były to doborowe związki szybkie tworzące XIV. korpus pancerny (26. dywizja pancerna oraz 3. i 90. dywizja grenadierów pancernych). Z Normandii przesunięto osłabioną 19. dywizję lotniczo-polową, zaś dwie dywizje piechoty (niemiecką 34. DPiech i 42. dywizja strzelecka) i kolejna dywizja lotniczo-polowa (20. DLotn-Pol) przybyły ze składu grupy operacyjnej "Zangen". Pozwoliło to na pełną stabilizację frontu tej armii. Jednocześnie utrwalił się również styk obu armii, tym bardziej, że prawe skrzydło 10. armii polowej (LXXVI. korpus pancerny - dywizja pancerna "Hermann Göring", 15. dywizja grenadierów pancernych, 1. dywizja spadochronowa i 334. dywizja piechoty) broniło się nawet dłużej niż się tego spodziewano.

Oczywiście dochodziło nadal do małych kryzysów. Świeżo przybyła na front 20. dywizja lotniczo-polowa, nie dość, że była słabsza od standardowej dywizji piechoty, to jeszcze nie miała odpowiedniego doświadczenia. W przypadku pęknięcia jej linii obrony, istniała konieczność odwrotu całego frontu. Z jej słabości będą często starali się skorzystać także Alianci, koncentrując natarcie akurat na jej odcinku obrony. Podobną wartość bojowa prezentowała także 162. dywizja turkmeńska, składająca się z ochotników mniejszości kaukaskich i innych z ówczesnego Związku Radzieckiego. Ich słabość była spowodowana głównie niedoświadczoną kadrą oficerską, gdyż morale żołnierzy szeregowych była bardzo dobre. Bez porównania lepszym rozwiązaniem byłoby uzupełnienie nimi już istniejących, a do tego zahartowanych w bojach dywizji, niż tworzenie dywizji całkowicie "zielonych" rzucanych w wir bitwy bez przygotowania. W takich okolicznościach musiały one zawieść.

Dzięki różnego rodzaju posunięciom, często improwizowanym, Niemcom udało się stopniowo utworzyć trwalszy front. Na wąskich jego odcinkach dywizje Kesselringa broniły się tak długo, aż zakończony zostanie odwrót z odcinków szerszych. Dzięki temu uniknięto przestojów i ryzyka oskrzydlenia. Przez cały ten czas Niemcy musieli liczyć się z jednym faktem: gdyby zawiodła choć jedna dywizja, musieliby cofnąć front całej armii. W okresie tym bardzo cennym sojusznikiem okazała się 2. Flota Powietrzna gen. Maksymiliana von Pohla. Nie chodziło tu jednak o siły powietrzne (!), ale o bardzo silne baterie Flaku, czyli artylerii przeciwlotniczej. Obok typowej obrony przeciwlotniczej na tyłach frontu, lotnisk oraz linii komunikacyjnych, równie często pełniła ona funkcję artylerii ciężkiej i przeciwpancernej. Szczególnie w tej ostatniej roli wyróżniły się "śmiercionośne osiemdziesiątki ósemki", których ofiarą padły dziesiątki alianckich czołgów.

W tym samym czasie, w ramach przygotowań do operacji "Anvil", czyli inwazji w południowej Francji (15 sierpnia 1944 roku), aliancka 15. grupa armii musiała przekazać na nowy front siedem pełnych dywizji, w tym doborowy korpus francuski (cztery dywizje) i 6. korpus amerykański (trzy dywizje). Tak więc teoretycznie siły obu stron wyrównały się, mimo iż dywizje alianckie nadal przeważały liczebnie nad niemieckimi. Tymczasem Alianci nadal byli pewni swego. Połączony Komitet Szefów Sztabów nakazywał w dniu 2 lipca jak najszybsze przekroczenie Apeninów, sforsowanie Padu i osiągnięcie linii Wenecja - Padwa - Werona - Brescia.

Nie mogąc przegapić niezdecydowania alianckiej ofensywy, Kesselring postanowił przerwać chwilowo odwrót i przejść do obrony na tzw. Linii Trazymeńskiej, przebiegającej wzdłuż rzeki Chienti, południowej części Jeziora Trazymeńskiego i rzeki Ombrone. Gdy 20 czerwca 5. armia amerykańska i 8. armia brytyjska dotarły w końcu na przedpola Linii Trazymeńskiej, zostały z miejsca "sprowadzone do parteru" przez cztery korpusy niemieckie, które czekały na nie przegrupowane i rozwinięte do bitwy. XIV. korpus pancerny przesunął się na maksymalnie zachód, blokując obecnie 4. korpus amerykański maszerujący na drodze nr 1. I. korpus spadochronowy skutecznie zagrodził drogę nr 2, którą posuwał się korpus francuski, natomiast LXXVI. korpus pancerny przystopował 10. i 13. korpus brytyjski idące drogami nr 3 i 4. Także 2. korpus polski nad Adriatykiem musiał wziąć na wstrzymanie, gdy naprzeciwko stanął niemiecki LI. korpus górski. Tego Alianci się nie spodziewali.

Linia Trazymeńska, doskonale wybrana, chroniła dwa strategiczne porty - Livorno i Ankona, których zdobycie było jednym z głównych celów alianckiej ofensywy. Linia ta urzutowana w głąb, przebiegała w pagórkowatym i pofałdowanym terenie, tworzącym w kilku miejscach naturalne bastiony obrony, które skutecznie blokowały każdą z dróg biegnącą w kierunku północ-południe. Niemcy w odpowiednim czasie przygotowali ją do obrony, a następnie obsadzili cofającymi się dywizjami 10. i 14. armii polowej. Kesselring postanowił godnie powitać nadciągającą aliancką 15. grupę armii, dokładnie w momencie, gdy jej ofensywa straciła impet.

Ciężkie walki na Linii Trazymeńskiej trwały blisko dwa tygodnie, od 20 do 30 czerwca i miały charakter indywidualnych pojedynków między korpusami niemieckimi i alianckimi, każdy na swojej osi natarcia. Próba rozwinięcia natarcia przez 4. korpus amerykański wzdłuż drogi nr 1 natrafiła na twardą obronę nowo przybyłej 16. dywizji grenadierów pancernych SS "Reichsführer SS". Mimo dotkliwych strat dywizje amerykańskie nie mogły się ruszyć z miejsca. Dopiero 1 lipca udało im się utorować drogę do rzeki Cecina. Tymczasem Francuski Korpus Ekspedycyjny "urządził sobie wakacje", wymawiając się przygotowaniami do operacji "Anvil". Stał więc bezczynnie nad rzeką Orcia do 27 czerwca i dopiero, gdy Niemcy dali sygnał do dalszego odwrotu, pokwapił się z wkroczeniem do pustej już Sjeny. Największe "baty" dostało się jednak 8. armii brytyjskiej, której oba korpusy usiłowały przebić się wzdłuż brzegów Jeziora Trazymeńskiego. Modelowy przykład obrony zaprezentowały tutaj Brytyjczykom trzy doborowe dywizje Kesselringa - dywizja pancerna "Hermann Göring", 15. dywizja grenadierów pancernych i 1. dywizja spadochronowa (należące do LXXVI. korpusu pancernego). Dodatkowo w sukurs Niemcom przyszły ulewne deszcze, które skutecznie podkopywały morale alianckich żołnierzy.

Jak już powiedziałem, dopiero po dwóch tygodniach Aliantom udało się "zebrać do kupy" i stopniowo przejąć inicjatywę na polu bitwy. Na to tylko czekał Kesselring, dając sygnał do odwrotu. 5 lipca dywizje niemieckie obsadziły kolejną, tymczasową linię obrony - Linię Arezzo. Przebiegała ona za rzeką Cecina na wybrzeżu zachodnim, poprzez miejscowość Volterra, do wzgórz na południe pod Arezzo i dalej do wschodniego wybrzeża na południe od Ankony. Był to kolejny przystanek Kesselringa w drodze do Linii Gotów.

Niemcy zmusili obecnie korpusy alianckie do mozolnego rozwijania sił przed każdym natarciem i przeprowadzania serii całkowicie nieskoordynowanych szturmów na ich umocnienia, po czym 15 lipca ponownie się cofnęli. Linie opóźniania, umocnione i ufortyfikowane polowo (zaszyfrowane żeńskimi imionami w porządku alfabetycznym), były bardzo dobrze przygotowane do takiej przejściowej obrony. Każdego dnia alianckie dywizje szukały brodów przez liczne rzeki i strumienie, na których mosty zostały wysadzone w powietrze przez niemieckie ariergardy. Najczęściej Niemcy pokazywali się ścigającemu ich przeciwnikowi dopiero około południa. Za każdym razem dywizja aliancka musiała tracić czas na rozwijanie szyków bojowych do natarcia, aby utorować sobie drogę na północ. Niemcy tylko na to czekali, nasilając ogień ciężkiej artylerii szybko zwijali cały front i ruszali dalej. Alianci natomiast rozgoryczeni, że rywal ponownie im umknął, tracili kolejny czas na przegrupowanie się w kolumny marszowe. I tak zabawa powtarzała się każdego dnia. Zdarzało się też, że przygotowane przez Niemców na jeden dzień umocnienia solidnie trwały przez dwie lub trzy kolejne noce. W ten sposób skutecznie osłabiano siły nacierających korpusów alianckich, nie pozwalając im wykorzystać letniej pogody, z którą Alianci wiązali duże nadzieje.

Przy tak przyjętej przez Niemców taktyce, tempo marszu 8. armii brytyjskiej trudno uznać za imponujące. Kiedy tylko jej 13. korpus armijny jako tako uporał się z umocnieniami niemieckimi w okolicach Jeziora Trazymeńskiego, ruszył w kierunku na Arezzo. Jednak w momencie, gdy dotarł do linii Castiglione - Florentino, obrona LXXVI. korpusu pancernego gwałtownie się usztywniła i o kontynuowaniu natarcia nie mogło być mowy. Podobnymi sukcesami w natarciu mógł się pochwalić sąsiedni 10. korpus brytyjski, który aż do 18 lipca dreptał w miejscu na północ od Perugii. Dopiero po tym czasie udało im się ruszyć z miejsca na wschód od Arezzo. Niemcy doskonale wykorzystali sojusznika w przyrodzie - górzysty teren i ulewną aurę. W efekcie przedłużyli bitwę o Florencję, położoną nad rzeką Arno, na przedpolach Linii Gotów, do ponad dziesięciu dni ciężkich walk, przypominających obrazy z I wojny światowej. Aliancka ofensywa w niczym już nie przypominała pościgu.

Tymczasem nad Adriatykiem front pozostawał w uśpieniu od jesieni 1943 roku. Przebudził się dopiero, gdy Niemcy rozpoczęli odwrót, oddając Rzym. Tylko dzięki temu 5. korpus brytyjski mógł zameldować przełożonym osiągnięcie linii rzeki Pescara. Następnie pałeczkę po nim przejął 2. korpus polski, który miał zdobyć port w Ankonie. Nie było to jednak takie proste. Polacy byli pewni szybkiego triumfu. Naprzeciwko broniło się tylko siedem batalionów 278. dywizji piechoty, podczas gdy 2. korpus polski rozwinął do natarcia dwie dywizje piechoty i jedną brygadę pancerną. Ciężkie walki z jedną tylko dywizją niemiecką trwały jednak ponad miesiąc, do 18 lipca. Kosztowały one życie ponad 600 polskich żołnierzy (rannych zostało prawie 1,8 tys.) oraz prawie 1 tys. żołnierzy niemieckich (poległych i rannych).

W dniu 4 sierpnia Kesselring ponownie cofnął front, tym razem na północny brzeg rzeki Arno, wysadzając w powietrze mosty we Florencji, co do jednego, za wyjątkiem historycznego Ponte Vecchio. Jednak nawet ten zabytek architektury został stosownie przygotowany na powitanie Aliantów - po obydwu jego brzegach domy zostały sprowadzone do parteru (dosłownie), zaś sam most szczelnie zaminowany. Front włoski stopniowo się wyciszał, przygotowując się na drugą część wojennej partytury - bitwę o Linię Gotów.

Linia Gotów

Przerwę tę Alianci wykorzystali na... kłótnie, dotyczące dalszego prowadzenia wojny we Włoszech, szczególnie po zdobyciu Rzymu. Co prawda, i Waszyngton i Londyn przyznawały pierwszeństwo inwazji w Normandii, to jednak brakowało zgodności co do przewidywanej operacji inwazyjnej w południowej Francji. Londyn upierał się na przesunięciu w terminie operacji "Anvil" i użycia całości sił śródziemnomorskich do realizacji tzw. planu bałkańskiego, czyli poprzez Włochy wkroczenie na Bałkany, a stamtąd dotarcie do Austrii. Patrząc z perspektywy czasu, z takiego rozwiązania na pewno skorzystałaby Europa Środkowo-Wschodnia, a więc również Polska. Natomiast Waszyngton całkowicie postawił na koncepcję wojny w Europie Zachodniej, argumentując to zbyt dużym ryzykiem związanym z możliwością przegrania wyścigu ze Stalinem nie tylko państw Europy Środkowo-Wschodniej, ale nawet Zachodniej. Trudno odmówić tej tezie racji. Sprzyjające długotrwałej obronie Włochy i Bałkany mogły na długie miesiące przystopować dywizje alianckie, podczas gdy armie radzieckie mogłyby w tym czasie dotrzeć nawet do Kanału La Manche i Zagłębia Ruhry. A na to nikt w Waszyngtonie i Londynie nie mógł pozwolić.

W tej sytuacji dowództwo 15. grupy armii musiało swój pierwotny plan ofensywy w Italii wyrzucić do kosza. Po odejściu siedmiu dywizji do tworzącej się 7. armii amerykańskiej (mającej brać udział w inwazji w południowej Francji), cały ciężar prowadzenia dalszej kampanii włoskiej spadł na barki 8. armii brytyjskiej. Tymczasem dwa rodzaje broni, które dotąd były jej atutami, silna artyleria i związki pancerne, nie nadawały się do użycia w Apeninach. W dodatku brakowało jej odpowiedniego wyszkolenia i doświadczenia do prowadzenia wojny górskiej. Wobec tego postanowiono przesunąć całą armię na front adriatycki, gdzie miała podjąć próbę sforsowania Linii Gotów w jej najsłabszym miejscu. Szczególna wagę Alianci przywiązywali do zdobycia Rimini, co miało utorować drogę do Niziny Lombardzkiej brygadom pancernym, które po raz pierwszy od przybycia do Włoch miałyby możliwość rozwinięcia skrzydeł. O tym, że nawet w końcowej fazie wojny między sojusznikami dochodziło do konfliktów, niech świadczy fakt, że zarówno Brytyjczycy, jak i Amerykanie, chcieli uniknąć konieczności ścisłej współpracy i prowadzić tę wojnę po swojemu, na osobnej osi natarcia.

Plan aliancki przewidywał, że najpierw natarciem 8. armii brytyjskiej uda się ściągnąć odwody niemieckie nad Adriatyk, a następnie pchnąć 5. armię amerykańską na osłabione linie Kesselringa w centrum frontu. Gdyby zaś Niemcy zaczęli przerzucać swoje dywizje z powrotem, miało nastąpić kolejne natarcie brytyjskie, które miało doprowadzić do ostatecznego przełamania frontu pod Rimini.

Do operacji sforsowania Linii Gotów, której nadano kryptonim "Olive", dowództwo alianckie skoncentrowało poważne siły. 8. armia brytyjska miała przeprowadzić główne natarcie trzema korpusami jednocześnie (5. korpus brytyjski, 1. korpus kanadyjski i 2. korpus polski), wzdłuż wybrzeża adriatyckiego i później od Rimini do Bolonii, natomiast natarcie pomocnicze z okolic Florencji w ogólnym kierunku na Bolonię miała poprowadzić 5. armia amerykańska (2. korpus amerykański oraz 10. i 13. korpus brytyjski). W sumie w pierwszej linii zostało skoncentrowanych dwadzieścia alianckich dywizji. Alianci przewidywali, że jeszcze do zimy uda im się dotrzeć do doliny Padu. Nie wiedzieli, że przyjdzie im poczekać na to do kwietnia przyszłego roku.

W tym czasie Kesselring musiał oddać na front wschodni dywizję spadochronowo-pancerną "Hermann Göring" oraz 3. i 15. dywizję grenadierów pancernych na front zachodni. Stracił zatem trzy doborowe dywizje szybkie, ale w ramach rekompensaty OKW przekazało mu pięć nowych dywizji piechoty oraz inne mniejsze związki taktyczne stanowiące ekwiwalent trzech dalszych dywizji. Dwie z nich (rezerwowe) przybyły z południowej Francji, jedna nadeszła z Bałkanów, zaś dodatkowe trzy dywizje niemieckie i jedna włoska oraz jedna brygada niemiecka (forteczna) zostały utworzone w sierpniu we Włoszech. Te posiłki, choć mniej wartościowe, dawały mu szansę obrony Linii Gotów, do czego dywizje piechoty były bardziej odpowiednie. Poza tym pozostało mu jeszcze sześć dywizji szybkich - 26. dywizja pancerna, 16. dywizja grenadierów pancernych SS "Reichsführer SS", 29. i 90. dywizja grenadierów pancernych oraz 1. i 4. dywizja spadochronowa.

Pod koniec sierpnia grupę armii "C" tworzyło trzydzieści jeden dywizji, w tym jedna pancerna oraz trzy dywizje grenadierów pancernych. Bezpośrednio Linię Gotów obsadziło dziewiętnaście niemieckich dywizji. Dziesięć z nich tworzyło 10. armię polową (LI. korpus górski - pięć dywizji piechoty i LXXVI. korpus pancerny - cztery dywizje piechoty, w tym 5. dywizja górska). W odwodzie pozostawała elitarna 1. dywizja spadochronowa. Z kolei 14. armię polową zasilało dziewięć dywizji, podzielonych na trzy korpusy: LXXV. korpus pancerny (trzy dywizje, w tym 16. grenadierów pancernych SS), IV. korpus pancerny (dwie dywizje, w tym 26. pancerna) i 1. korpus spadochronowy (trzy dywizje, w tym 29. grenadierów pancernych i 4. spadochronowa). Odwód armii stanowiła jedna dywizja piechoty. Osiem dywizji (dwie włoskie) i jedna brygada, w tym odwodowa 90. dywizja grenadierów pancernych, posłużyły do utworzenia dodatkowej armii polowej, tym razem pod włoskim dowództwem (marsz. Rodolfo Graziani). Armia "Liguria", obok operacji antypartyzanckich w północno-zachodnich Włoszech, obsadzała także linie brzegowe w okolicach Wenecji i brzegów Adriatyku. Miała także bronić granicy francusko-włoskiej. Cztery nowo przybyłe dywizje, do czasu nabrania doświadczenia, miały pełnić funkcje okupacyjne pod Triestem.

Niemcy prawidłowo zinterpretowali ruchy alianckich korpusów przegrupowujących się do natarcia. Ciężkie walki, jakie przez miesiąc trwały po obu stronach Jeziora Trazymeńskiego, wyraźnie sugerowały, że Alianci chcą utrzymać główny kierunek ofensywy na Florencję. Nie pomogły im zakamuflować tego zacięte walki wybuchające na obu skrzydłach frontu, jak np. pod Ankoną, czy nad rzeką Cecina. Kesselring słusznie przewidział, że dywizje alianckie nie podejmą się ryzyka powolnego przedzierania przez Apeniny. Najprawdopodobniej sojusznicy postanowią okrążyć front apeniński w jego najsłabszym miejscu - nad Adriatykiem. Plan niemiecki jak widać doskonale odzwierciedlał alianckie plany rozegrania tej bitwy.

Chwilową pauzę na froncie Niemcy wykorzystali na odświeżenie swoich dywizji oraz inżynieryjne przygotowanie umocnień na Linii Gotów. Przebiegała ona od ujścia rzeki Arno, wzdłuż jej brzegu, do Pontassieve, stamtąd południowo-zachodnimi stokami Apeninów do Gubbbio i dalej wzdłuż rzeki Metauro do Adriatyku. Każda przełęcz górska została przekształcona w silny bastion obrony, jednakże luki między nimi, z powodu dużej długości frontu i niedostatku sił, nie były już tak dobrze obsadzone i przygotowane do obrony.

W nocy z 25 na 26 sierpnia po zmasowanym przygotowaniu artyleryjskim (1 tys. luf) i lotniczym 8. armia brytyjska ruszyła do natarcia na froncie o szerokości 130 km. Naprzeciwko jej trzynastu dywizji, w tym dwóch pancernych oraz pięciu brygad, w tym czterech pancernych (1,2 tys. czołgów) broniły się tylko trzy dywizje LXXVI. korpusu pancernego (1. spadochronowa oraz 71. i 278. piechoty) należące do 10. armii niemieckiej. Ostatnie dwie znajdowały się w tym czasie w trakcie odświeżania, wobec czego nie mogły stawić skutecznego oporu, wykrwawiając się na przedpolach. Samotna 1. dywizja spadochronowa biła się dzielnie przez cztery dni, ale sama nie dała rady takiej przewadze liczebnej (3:1 w piechocie). W rezultacie 29 sierpnia korpusy alianckie przebiły się do rzeki Foglia, w efekcie czego następnego dnia Niemcy musieli ustąpić z adriatyckiego odcinka Linii Gotów. Na szczęście dla nich już 31 sierpnia przybyły odwody (26. dywizja pancerna i 98. dywizja piechoty), którym razem z 1. dywizją spadochronową udało się szybko uformować spoisty front. Przez kolejne dwa dni 8. armia brytyjska musiała dosłownie przegryzać się przez ich obronę. Dopiero o zmierzchu 2 września Niemcy cofnęli się na linię rzeki Conca.

Kluczowym punktem oporu między rzekami Conca i Marecchia, u której ujścia położone jest Rimini, są wzgórza Coriano. Stanowiły one ostatnie pasmo górskie na drodze do Niziny Lombardzkiej. Jego zdobycie przez Brytyjczyków pozwoliłoby im na pełne rozwinięcie ofensywy, które do tej pory trochę utykała.

Natarcie 5. korpusu brytyjskiego w dniu 4 września zakończyło się klęską jej 1. dywizji pancernej. Na początek okazało się, że angielskie czołgi fatalnie sobie radzą na włoskich drogach (a może to wina braku umiejętności u ich kierowców). Faktem jest, że spora ich część wypadła z gry już po drodze. W tej sytuacji całe natarcie przesunięto na po południe. Był to idealny czas dla... Niemców. Niskie słońce skutecznie oślepiało Brytyjczyków, czyniąc z nich łatwy cel dla obrońców. Tymczasem Niemcy, mając słońce za plecami w pełni wykorzystali chaos w szeregach przeciwnika, obsadzając pobliskie wzgórza czołgami i StuGami 26. dywizji pancernej, która godnie "powitała" rywala. Fiasko całego natarcia pogłębiło jeszcze zamieszanie, jakie wybuchło w brytyjskiej dywizji w nocy, kiedy kolejne czołgi ugrzęzły w błocie lub powpadały na siebie. W tej sytuacji Brytyjczycy jedyne, co mogli zrobić dobrego, to dać rozkaz do odwrotu.

Korzystając z niepowodzenia przeciwnika Niemcy jeszcze tej samej nocy ściągnęli w okolice wzgórz Coriano dwie dodatkowe dywizje, przerzucone sprzed frontu 5. armii amerykańskiej, gdzie w tym czasie panował spokój. Były to 29. i 90. dywizja grenadierów pancernych. W ten sposób 8. armia brytyjska w krótkim czasie zamiast trzech oczekiwanych dywizji niemieckich miała ich przed sobą sześć, w tym jedną pancerną i dwie dywizje grenadierów pancernych. Dodatkowo w dniach 6 i 7 września spadły ulewne deszcze. Obrona niemiecka usztywniła się niemal natychmiast, co skutecznie przystopowało brytyjskie natarcie do 12 września.

Tymczasem grupa armii "C" przeprowadziła manewr polegający na skróceniu linii frontu oraz użyciu zwolnionych w ten sposób dywizji do zagęszczenia szyków obronnych. Najsilniej umocniony został kierunek centralny, blokujący drogę na Florencję i Bolonię. Obsadzał go I. korpus spadochronowy. Front adriatycki z kolei utrzymywał LXXVI. korpus pancerny. Pomiędzy nimi rozciągały się nieprzystępne okolice górskie kontrolowane oczywiście przez LI. korpus górski. Natomiast odcinek liguryjski frontu objął w posiadanie XIV. korpus pancerny. W miarę jak 8. armia brytyjska kontynuowała "przegryzanie" się przez umocnienia Linii Gotów na froncie adriatyckim Kesselring stopniowo przesuwał dywizje z zachodu na wschód. Było to ryzykowne, ale konieczne, biorąc pod uwagę niedostatek sił, z jakimi Niemcy borykali się od początku kampanii włoskiej.

Tymczasem 5. armia amerykańska w najlepsze czekała sobie na rozwój wydarzeń nad Adriatykiem. Nie dostrzegła nawet przerzutu niemieckich dywizji sprzed jej frontu natarcia, który obejmował ponad 110 km, a nawet nie dostrzegła w porę przesunięcia ich na główny pas obrony Linii Gotów. W tej sytuacji jej natarcie rozpoczęło się z dużym poślizgiem. Naprzeciwko jej sześciu dywizji, w tym jednej pancernej na 30-kilometrowym odcinku frontu stało także sześć, ale dużo słabszych dywizji I. korpusu spadochronowego (4. spadochronowa i 356. piechoty) i LI. korpusu górskiego (44., 305., 334. i 715. dywizja piechoty) należących do 14. armii niemieckiej. Niemcy pozwolili jeszcze, aby 1 września dywizje amerykańskie sforsowały rzekę Arno na wschód od Pizy, cofając się w międzyczasie na główną linię obrony na północ od Florencji, którą oddano Aliantom w "prezencie". Odwrót ten nastąpił tak szybko, że 5. armia amerykańska z trudem nawiązała kontakt z ariergardami 14. armii niemieckiej. 5 września oba korpusy Kesselringa obsadziły zwarty front obrony, zmuszając Aliantów do przerwania tego "imponującego" pościgu.

Jak do tej pory Alianci nie mogli mieć powodów do zadowolenia z dotychczasowego przebiegu ofensywy. W ciągu 10 dni nieprzerwanych walk 8. armia brytyjska nadal przepychała się przez umocnienia Linii Gotów, posuwając się do przodu od 20 do 40 kilometrów (w zależności od kierunku). Z kolei 5. armia amerykańska, która ewidentnie "zaspała" z natarciem, co najwyżej podeszła do głównej linii niemieckiej obrony i tam zaległa (zysk terenowy - od 15 do 20 km). W tej sytuacji sojusznicy ogłosili tygodniową przerwę.

Na drogach prowadzących do Bolonii znajdowały się dwa główne przejścia: przełęcz Futa na drodze nr 65 i Il Giogo drodze drugiej kategorii, która biegnie przez Firenzuolę do Imoli na drodze nr 9. Amerykanie sądzili, że najsilniej bronione będzie przejście przez Futa, wobec czego postanowili spróbować szczęścia przez Il Giogo. Nie wiedzieli jednak, że obie te przełęcze zostały obsadzone przez doborową 4. dywizję spadochronową.

Natarcie 5. armii amerykańskiej rozpoczęło się dopiero 10 września, w pięć dni po pierwszej, nieudanej próbie zdobycia umocnień niemieckich na wzgórzach Coriano, broniących dostępu do Rimini. Przez dobry tydzień 2. korpus amerykański wykrwawiał się na liniach obrony 4. dywizji spadochronowej. Niestety, kiedy 13. korpus brytyjski natarł na jej lewe skrzydło, sytuacja stała się poważna. Ta elitarna dywizja Kesselringa mogła skutecznie bronić się przed całym korpusem alianckim, ale nie przed dwoma. Niebezpieczeństwo oskrzydlenia i zbyt wolne napływanie posiłków zmusiły tę bohaterską dywizję do odwrotu z Il Giogo. Dopiero 20 września przybyły z odsieczą dwie dywizje (odpowiednio: 65. i 715. piechoty) ze składu LI. korpusu górskiego i XIV. korpusu pancernego. Na pomoc było już jednak za późno. Umożliwiły one jednak bezpieczne ustąpienie następnego dnia 4. dywizji spadochronowej z przełęczy Futa i miasteczka Firenzuola. Główna przyczyna niemieckiego niepowodzenia leżała w podjętej w tym czasie przez 8. armię brytyjską kolejnej próbie przełamania frontu pod Rimini. W dniach 17-29 września toczyły się na tym kierunku bardzo ciężkie walki. Osłabiły one co prawda parcie Aliantów na miasto, ale jednocześnie zaangażowały na tym kierunku większość odwodów Kesselringa, których zabrakło potem na drugim froncie.

Tymczasem 5. armia amerykańska poczęła skupiać główny wysiłek wzdłuż drogi nr 65 na kierunku Bolonii. Kolejne fiasko natarcia 8. armii brytyjskiej na Rimini, mogło się nieoczekiwanie dla Niemców obrócić przeciwko nim, bowiem pojawiło się niebezpieczeństwo, że w przypadku dalszych postępów alianckich na południe od Bolonii 5. armia amerykańska może nawet podjąć próbę przebicia się na tyły niemieckich dywizji broniących się przed frontem 8. armii brytyjskiej. Dowództwo amerykańskie podjęło co prawda kroki w tym kierunku, jednak z skutkiem raczej opłakanym. W dniu 27 września 13. korpus brytyjski usiłował przedostać się z okolic wzgórza Monte Battaglia do położonego 10 km na północ miasta Imola. Efektem były ponad tygodniowe walki pozycyjne z niemieckim LI. korpusem górskim, który nie ustąpił nawet o krok. W dodatku Niemcy przeprowadzili silne przeciwuderzenie, które zmusiło aliancki korpus do przerwania natarcia i przejścia do obrony. "Lanie" to ostatecznie przekonało sztab 5. armii amerykańskiej, że lepiej dla niego będzie trzymać się planu, tj. drogi nr 65, niż podejmować jakieś ryzykowne operacje. W tym samym czasie 8. armia brytyjska ponownie podjęła szturm wzgórza Coriano. W sukurs dywizjom LXXVI. korpusu pancernego po raz kolejny przyszła pogoda. Ulewne deszcze skutecznie podtopiły brygady pancerne przeciwnika oraz uziemiły alianckie lotnictwo, zaś dywizjom piechoty 1. korpusu kanadyjskiego i 5. korpusu brytyjskiego dopiero po czterech dniach uporczywych walk udało przejąć kontrolę nad pechowym wzgórzem. Druga faza natarcia rozpoczęła się 15 września. Po trzech dniach zaciętych zmagań dywizje alianckie sforsowały małą rzeczkę Murano i stanęły po jej drugiej stronie. Tymczasem obrona niemiecka gęstniała z każdą godziną, tym bardziej, że lada chwila miały nadejść świeże posiłki. Już 17 września znad frontu liguryjskiego przybyła 20. dywizja lotniczo-polowa, a tuż za nią elementy 90. dywizji grenadierów pancernych. W krótkim czasie Niemcy rozwinęli przez 8. armią brytyjską związki taktyczne aż dziesięciu dywizji. Tak szybkiej reakcji przeciwnika Brytyjczycy z pewnością się nie spodziewali.

Następnego dnia rozgorzały krwawe walki nad rzeką Ausa, osłoniętą linią niemieckich umocnień na ostatnim, niskim paśmie wzgórz między Coriano i San Fortunato. Ta ostatnia miejscowość padła dopiero po dobie nieprzerwanej wymiany ognia na ulicach miasteczka i kosztowały one 1. korpus kanadyjski sporo wysiłku. Jednocześnie jednak Aliantom udało się w końcu oskrzydlić Rimini. Klapą natomiast zakończyła się próba 5. korpusu brytyjskiego dążącego do zdobycia Coriano. Na rzece Ausa był tylko jeden bród, zaś żadna z dwóch dywizji alianckich nie chciała ustąpić drogi koledze (rywalowi?). Powstał gigantyczny tłok i całe natarcie natychmiast straciła na sile. Jako pierwszej przez rzekę udało się przepchnąć 56. dywizji angielskiej, jednak kiedy tylko postawiła nogi na drugim brzegu, spadło na nią silne kontruderzenie elementów 90. dywizji grenadierów pancernych. Brytyjskie natarcie stanęło. Chociaż Alianci podciągnęli posiłki w postaci 1. dywizji pancernej, ich sytuacja nadal była krytyczna. Na przedpolach dominującego nad okolicą wzgórza nr 153 rozgorzały zażarte walki. Precyzyjny ogień niemieckich baterii przeciwpancernych z przeciwległych stoków górskich dosłownie zdziesiątkował brytyjskie pułki pancerne. Dopiero 21 września, gdy 1. korpusowi kanadyjskiemu udało się zdobyć San Fortunato, Niemcy w obawie przed oskrzydleniem rozpoczęli odwrót. Po przekształceniu Rimini w morze ruin ustąpili na nową linię opóźniania rozbudowaną za rzeką Uso (starożytny Rubikon). Cały odwrót odbywał się w strugach ulewnego deszczu. Dywizje niemieckie cofały się w sposób planowy i zorganizowany, osłaniane przez silne ariergardy oraz przygotowane uprzednio pola minowe i pas zniszczeń inżynieryjnych.

Tym samym ofensywa 8. armii brytyjskiej dobiegła końca. Alianci mogli zameldować, że udało im się sforsować Linię Gotów i stanąć na skraju Niziny Lombardzkiej. Jednak koszt tego sukcesu był bardzo wysoki. Dywizje piechoty zużyły się prawie całkowicie. Bywały dni, kiedy alianckie straty przekraczały każdego dnia 1 tys. poległych i rannych. Związki pancerne 8. armii brytyjskiej zostały wykrwawione - na pobojowisku pozostało blisko 500 czołgów. Cała 1. dywizja pancerna przestała istnieć.

Pomimo konieczności odwrotu z Linii Gotów poniesione przez Niemców straty były dużo niższe, szczególnie w porównaniu z Aliantami. Najpoważniejsze straty poniosły 29. dywizja grenadierów pancernych i 356. dywizja piechoty, które straciły blisko połowę swoich stanów. Jednak Kesselring był jeszcze na tyle silny, aby porażka taktyczna, jaką było przełamanie Linii Gotów, nie przekształciła się w porażką strategiczną.

Od Linii Gotów do doliny Padu

Po sforsowaniu Linii Gotów Alianci nabrali przekonania, że wojna we Włoszech zakończy się na pewno jeszcze przed końcem roku. Jednak mimo dużych oczekiwań postępy alianckiej ofensywy były, co tu dużo mówić, mizerne. Po pierwsze dalsze kroki niemieckie pozostawały tajemnicą, zaś fatalna pogoda raz jeszcze podkopała cały misternie przygotowany plan natarcia. Ogólny kierunek prowadzonej ofensywy został przez Aliantów utrzymany bez zmian - Bolonia. Jednak pora jesienna nie sprzyjała 8. armii brytyjskiej w szybkich postępach. Były one zdecydowanie skromniejsze niż oczekiwano pierwotnie. Mówiąc krótko alianckie korpusy przez większość czasu taplały się w błocie i tylko dlatego, że Niemcy rozpoczęli "odchudzanie" frontu z najbardziej osłabionych dywizji, udawało im się w ogóle posuwać jako tako do przodu. W takich to okolicznościach w dniu 26 września "pękły", a raczej zostały ewakuowane przez obrońców, umocnienia polowe na rzece Uso. Niedługo potem spadły ulewne deszcze, które szybko przekształciły drogi w nieprzejezdne bajora. Wezbrana woda zniosła dużą część mostów w pasie natarcia 8. armii brytyjskiej (tych, których Niemcy nie wysadzili w powietrze). Ruch na drogach stanął.

Kesselring i tym razem skorzystał z podarunku przyrody, wyciągając z pierwszej linii frontu kilka dywizji, aby dać im czas na tyłach odpocząć i zregenerować siły, a następnie przerzucono je do I. korpusu spadochronowego, przygotowującego się w międzyczasie do odparcia nowej ofensywy 5. armii amerykańskiej.

W dniu 2 października rozpoczęła się druga ofensywa 5. armii amerykańskiej na Bolonię. Siły główne 2. korpusu amerykańskiego (cztery dywizje piechoty) i część 13. korpusu brytyjskiego (dwie dywizje) nacierały drogą nr 65. Natarcie to chyba zbyt dużo powiedziane. Był to raczej rodzaj powolnego "spaceru" po rozmiękłych drogach górskich, gdzie każda z alianckich dywizji musiała radzić sobie sama, bez oglądania się na kolegów, samotnie stawiając czoła czekającym na nią umocnieniom niemieckim obsadzonym przez dywizje I. korpusu spadochronowego i LI. korpusu górskiego. Alianci myśleli tylko o jednym: jak najszybciej dotrzeć do doliny Padu. Nieważne jak. "Drogi", po których 5. armia amerykańska przebijała się naprzód, natychmiast rozcięły linie natarcia jej korpusów na poszczególne dywizje, z których część maszerowała po górach, a część - po równinach. Jakakolwiek koordynacja natarcia nie istniała. Po prostu chaos. Np. dowództwo 2. korpusu amerykańskiego było w stanie "rządzić" swoimi dywizjami jedynie w czasie przerw, gdy świeże posiłki nadchodziły na front. Do tego jeszcze dochodziło kompletne nieprzygotowanie amerykańskich i brytyjskich żołnierzy do wspinaczki górskiej. Trudno powiedzieć, czy sądzili oni, że wjadą na górskie szczyty kolejką linową? W każdym razie jedyne, na co było stać dumne dywizje amerykańskie, to pokonanie "aż" 1-2 kilometrów dziennie.

Celem poprawienia sprawności dowodzenia (czego nie można powiedzieć o sojusznikach), a także ze względów taktycznych i terenowych, Kesselring często modyfikował linie rozgraniczenia między 10. i 14. armią polowa. Alianci zadowoleni, że udało im się namierzyć styk między obu niemieckimi armiami (najczulszy punkt każdej armii) doznawali szoku, gdy za następnym razem trafiali w próżnię. Niemcy wiedząc doskonale o alianckich kłopotach z pogodą i drogami, starali się jak najlepiej "ugościć" nadciągającą 5. armię amerykańską. Jej ofensywa osiągnęła kulminację (jeśli w tym przypadku można użyć takiego stwierdzenia) w połowie października. Przez cały ten czas walki były niezwykle zacięte i krwawe. Dywizje Kesselringa nie ustępowały bez odpowiedniej "daniny krwi" ani o krok. Dopiero 20 października, a więc po trzech tygodniach od początku "ofensywy", Niemcy ustąpili z Monte Grande, położonego kilka kilometrów na południe od drogi nr 9, zaś trzy dni później z Monte Belmonto, rozciągającego się w odległości ok. 20 kilometrów na południowy - wschód od Bolonii.

Kesselring jednak nie próżnował. Nieprzerwanie ściągał odwody przed front 5. armii amerykańskiej. Już pod koniec października Niemcy podnieśli stan I. korpusu spadochronowego do jedenastu dywizji, które niczym potężna zapora zablokowały najmniejsze nawet drogi ku Bolonii. 2. korpus amerykański i 13. korpus brytyjski "połamały sobie zęby", usiłując sforsować niemieckie umocnienia polowe. Morderczy ogień broni maszynowej, moździerzy i ciężkiej artylerii stworzył prawdziwe "pole śmierci", w którym wykrwawiały się alianckie dywizje, nie mogąc uczynić nawet kroku do przodu. Sytuacja na południe od Bolonii, choć daleka od krytycznej, zaniepokoiła jednak Kesselringa. Sprawą drugorzędną było dla niego to, czy w dolinie Padu, między Bolonią i Adriatykiem, będzie musiał oddać ten czy inny odcinek frontu. Jeśli nie można będzie utrzymać frontu na południe od Bolonii, to i tak reszta będzie nie do utrzymania. Stąd też zakrojone na taką skalę przerzuty niemieckich dywizji znad Adriatyku i gwałtowne usztywnienie ich obrony. W tej sytuacji 27 października gen. Harold Alexander wydał rozkaz przerwania natarcia, dopóki planowana ofensywa 8. armii brytyjskie nie odciągnie choćby części niemieckich dywizji sprzed frontu 5. armii amerykańskiej. Tak więc i ta, druga już, próba przebicia się do Bolonii zakończyła się fiaskiem.

W dniu 25 października feldmarszałek Albert Kesselring uległ wypadkowi samochodowemu. Komendę nad grupą armii "C" objął teraz doświadczony gen. Heinrich von Vietinghoff. Ten, który w okresie maj - czerwiec 1944 roku kierował obroną na Linii Gustawa, a potem powstrzymywał Rosjan w Kurlandii. Jego miejsce na stanowisku dowodzącego 10. armią polową zajął gen. Traugott Herr - dotychczasowy dowódca LXXVI. korpusu pancernego.

Rotacje personalne dotknęły także dowództwo alianckie. Już 1 października gen. Oliver Leese przekazał dowództwo 8. armii brytyjskiej gen. Richardowi McCreery, po czym odjechał na front do Birmy. Chyba nie była to nagroda za jego osiągnięcia w Italii. McCreery mógł okazać się dobrym nabytkiem na nowym "stołku". Do tej pory dowodził 10. korpusem brytyjskim na froncie górskim, stąd uważał, że najlepszą metoda pobicia Kesselringa w dolinie Padu będzie odwrócenie jego linii obrony, co chciał osiągnąć przez ich kolejne obchodzenie, na południe od drogi nr 9. A więc kolejny ambitny plan, która po raz kolejny miał przynieść Aliantom rozczarowanie.

Początkowo termin natarcia 8. armii brytyjskiej został ustalony na noc z 6 na 7 października. Ponownie jednak przeszkodziła pogoda. Ulewne deszcze dosłownie "utopiły" alianckie dywizje stojące na równinie. Mimo to 10. korpus brytyjski ruszył z miejsca, choć osiągnięty postęp był bardzo mizerny. Plan tzw. "lewych sierpowych", czyli uderzeniach z lewego skrzydła przypominał raczej "pukanie rozczapierzoną ręką" w stalowe drzwi. Z podobnym skutkiem nacierał 2. korpus polski od strony Apeninu Toskańskiego. Ciężkie walki trwały nieprzerwanie na całym froncie brytyjskiej ofensywy. Niemcy skutecznie spowalniali jej postępy. W dniach 17-21 października bitwa nad Adriatykiem osiągnęła punkt kulminacyjny. Dopiero wtedy Kesselring wydał rozkaz odwrotu na linię rzeki Savio. Z pewnością spowodowane to było tym, że spora część najbardziej wartościowych dywizji musiała odejść pod Bolonię, chociaż siła niemieckiego oporu bynajmniej nie osłabła. Niech świadczą o tym szczególnie zaciekłe walki uliczne o Cesenę na drodze nr 9, która padła 19 października.

Kiedy 8. armia brytyjska podeszła w końcu na linię Savio, dywizje LXXVI. korpusu pancernego i LI. korpusu górskiego już czekały na swoją zdobycz. Tym razem natarcie 5. korpusu brytyjskiego na drodze nr 9 z miejsca ugrzęzło w wyniszczających walkach pozycyjnych. Wydawało się, że tym razem front stanął na dobre. Linie niemieckie wydawały się być nie do "ugryzienia". Jednakże 24 października, w obliczu ponawianych przez 5. armię amerykańską szturmów na południe od Bolonii (nieważne, że nieskutecznych), sytuacja wymusiła na Kesselringu przerzucenie znad Adriatyku trzech doborowych dywizji szybkich (1. spadochronowej oraz 29. i 90. grenadierów pancernych). Jednocześnie dla skrócenia linii frontu i zagęszczenia szyków, Niemcy odskoczyli sprawnie na linię rzeki Ronco. Tam postanowili poczekać na brytyjskie dywizje, które z mozołem usiłowały "ścigać" (!) ustępującą 10. armię niemiecką.

W dniu 25 października 5. korpus brytyjski i 1. korpus kanadyjski dotarły do rzeki. Podjęte z marszu natarcie nawet doprowadziło do uchwycenia małego przyczółka na drugim brzegu. Ale Niemcy nie spieszyli się. Tym razem postój miał potrwać trochę dłużej. Już następnego dnia wszystkie mosty na Savio wyleciały w powietrze, a w chwilę po tym na brytyjski przyczółek spadło potężne uderzenie odwodów LI. korpusu górskiego, które rozerwało go na strzępy. Sytuacja ponownie się ustabilizowała.

Kiedy 8. armia brytyjska taplała się w błocie, nie mogąc doczekać się posiłków na uzupełnienie szybko rosnących strat, Londyn kosztem frontu włoskiego zaangażował się w wojnę domową w Grecji. Już 14 października, by nie dopuścić do usadowienia się Rosjan w Helladzie, rząd angielski rozkazał przegrupowanie na Bałkany dwóch dywizji znad Adriatyku. Tak więc cele polityczne zatriumfowały nad wojskowymi. Co prawda Grecji to pomogło. Nie stała się krajem "demokracji ludowej", ale front w Italii musiał za to zapłacić. Do końca października dywizje Alexandra wykrwawiły się z bezskutecznych próbach dotarcia do Bolonii, co zgodnie z planami miało nastąpić "spacerkiem". Co najwyżej Aliantom udało się wyrównać front adriatycki, choć i to osiągnęli z niemiecką "pomocą" (czytaj: odwrotem).

Niemców wygranie bitwy o utrzymanie północnych wylotów Apeninów także drogo kosztowało. Ciężkie walki trwały bez ustanku przez osiem tygodni, z czego przez cztery do sześciu tygodni były to prawdziwe bitwy górskie w obliczu przeciwnika dysponującego przytłaczająca przewagą materiałową. Pogoda była chwiejna, a temperatura niższa niż normalnie jesienią w północnych Włoszech. Kampania ta przyniosła dotkliwe straty, system logistyczny był chwilami utrudniony (to skutek alianckiej dominacji w powietrzu), ale siła obrony niemieckich dywizji skutecznie ograniczała postępy alianckich korpusów, których krwawe straty nie pozostawały w żadnej proporcji do zdobyczy terenowych. Od października ich natarcie coraz szybciej traciło impet, straty rosły, podobnie jak przemęczenie alianckich dywizji, zaś wiara w osiągnięcie przełamania malała.

Kampania zimowa 1944 roku.

Z końcem roku 1944 Churchill, przestał w końcu traktować Włochy jako "miękkie podbrzusze Europy". To podbrzusze okazało się dla brytyjskiego premiera stanowczo za twarde. Teraz Nizina Lombardzka stała się dla niego najkrótszą drogą do... Wiednia, a nie Berlina. Natomiast Roosevelt nadal traktował front w Italii po macoszemu, dając pierwszeństwu Europie Zachodniej. W szeregach amerykańskich generałów pojawiła się obawa, że jeśli Alexander zmusi Kesselringa do odwrotu lub ten dobrowolnie ustąpi na tzw. Linię Wenecką, Niemcy będą mogły śmiało przerzucić z Włoch na front zachodni kilkanaście dywizji. Powstała bardzo dziwna sytuacja. Amerykański sojusznik był niejako zainteresowany tym, by Brytyjczycy nadal dreptali w miejscu i nie osiągali żadnych istotnych postępów.

Tymczasem w sztabie Alexandra głowiono się na tym, jak w końcu zdobyć Bolonię i Rawennę, które były niezbędne 15. grupie armii po przezimowania i przygotowania dywizji do wiosennej ofensywy. Teraz nawet alianccy generałowie, tak pewni siebie przez ostatni rok, uświadamiali sobie, że ta wojna nie skończy się przed nadejściem wiosny. Straty poniesione w ciągu ostatnich miesięcy daleko przekraczały ubytki w każdej innej fazie kampanii włoskiej. Stąd starano się nie oszczędzać amunicji, gdyż taniej było tracić ją niż żołnierzy, o których było coraz trudniej.

Jedną z największych bolączek alianckiego dowództwa, prawdziwą psychozą "końca wojny", były masowe dezercje w dywizjach brytyjskich i amerykańskich. Jej rozmiary rosły tak szybko, że trzeba było zamienić karę śmierci na pobyt w karnej kompanii. Inaczej trudno byłoby wytłumaczyć przełożonym i w kraju codzienne ubytki kilkuset żołnierzy, w sytuacji, gdy front pozostawał w uśpieniu. Na pewno dla Stalina nie byłby to żaden problem. Dywizje NKWD od początku wojny miały pełne ręce roboty i nikt się tym nie martwił, że więcej żołnierzy radzieckich ginie od kul rodaków niż w bitwach z Niemcami. Tutaj było zupełnie inaczej. Zresztą zjawisko to było nagminne w alianckich dywizjach, szczególnie tam, gdzie liczyła się nie technika, ale upór i poświęcenie żołnierza. A dla przeciętnego Amerykanina i Brytyjczyka lepiej było zdezerterować i przeżyć wojnę, niż spędzić kolejną zimę w górach lub polec w bezsensownych szturmach na umocnienia niemieckie.

W tym czasie zmieniła się także ogólna sytuacja wojenna. Na niekorzyść Anglii. Wojna domowa w Grecji spowodowała odsunięcie z frontu 8. armii brytyjskiej całego 10. korpusu armijnego (dwie dywizje). W Jugosławii gwałtownie spadł prestiż Londynu, jakim ten cieszył się do tej pory w sztabie marsz. Josipa "Bros" Tito. Ofensywa Armii Czerwonej na Belgrad sprawiła, że Tito wolał dogadać się ze Stalinem niż z odległym Churchillem. W dodatku kampania we Włoszech nadal przypominała bardziej "marsz ślimaka" niż błyskawiczną ofensywę. Londyn począł sobie uświadamiać, że nie ma szans na wygranie z Rosjanami wyścigu do Wiednia.

A jak w międzyczasie wyglądała sytuacja po drugiej stronie frontu? Sytuacja, jak wytworzyła się nad Adriatykiem i pod Bolonią, pozwalała Niemcom przypuszczać, że oczekiwana ofensywa aliancka będzie miała postać operacji kleszczowej z obu stron. Wiadomo także było, że bezwzględne utrzymanie mostów na rzece Pad będzie czynnikiem rozstrzygającym kampanię wiosenną. Ich utrata byłaby równoznaczna z odcięciem drogi odwrotu na Linię Wenecką, a także uniemożliwiałoby regularne dostawy posiłków, amunicji i paliwa. Przebieg kampanii w okresie maj - listopad 1944 roku ponownie potwierdził przypuszczenia Kesselringa, że nawet dobrze rozbudowane i głębokie linie obrony nie są w stanie na dłuższą metę powstrzymać alianckich dywizji, zwłaszcza przy takim nagromadzeniu nowoczesnej techniki i dominacji w powietrzu. To, że pod Monte Cassino 1. dywizja spadochronowa gen. Richarda Heidricha mogła samotnie stawić czoła napierającym na nią dywizjom alianckim, stanowiło wyjątek, który nie mógł być traktowany jak reguła dla całego frontu. Przyjęcie jednak innej strategii byłoby nierozsądne. Kampania nad Adriatykiem i w dolinie Padu pokazały, że nawet zakrojona na szeroką skalę ofensywa może zostać odparowana, pod warunkiem przygotowania głębokich linii obrony, korzystnie usytuowanych i dostatecznie obsadzonych. Znając mentalność alianckich generałów, można było przypuszczać, że okupione krwawymi stratami szturmy na niemieckie umocnienia polowe zaprocentują przerwaniem przez nich "nie rokującego powodzenia" natarcia. A to da czas Niemcom na skonsolidowanie obrony i ściągnięcie posiłków. I o to chodziło.

Kesselring, podobnie jak Hitler i OKW, odrzucał koncepcję natychmiastowego odwrotu (późną jesienią 1944 roku) na Linię Wenecką (nad rzeką Adyga). Manewr taki nie mógłby długo pozostać w tajemnicy przed alianckim lotnictwem, którego naloty z pewnością opóźniłyby całą operację. W dodatku dywizje Alexandra na pewno ruszyłyby do generalnego natarcia. Kto wtedy mógłby spowolnić ich marsz? Cały górski front, o który dotąd toczyły się ciężkie walki, dostałby się w ręce Aliantów praktycznie za darmo.

Podobnie nie do przyjęcia była koncepcja wydania rozstrzygającej bitwy na obecnej linii frontu. Taki plan postawiłby przyszłość teatru włoskiego na jedną kartę, bynajmniej nie atutową. Pozostawało więc tylko przyjęcie strategii opóźniającej. Czy obronnej, czy odwrotowej, było uzależnione od sytuacji. Akceptacja tego planu wymagałaby od grupy armii "C" przetrwania przerwy zimowej w sposób maksymalnie oszczędzający siły jej dywizji. Newralgicznym punktem w linii niemieckiego frontu była okolica Bolonii. Ofensywy alianckie gdzie indziej i tak przeprowadzane były na skalę lokalną i pełniły funkcję dywersyjną. W ramach przygotowania do "snu zimowego" Niemcy postanowili przegrupować siły na pobliską Linię Czyngis - Chana (Bolonia - jezioro Comacchio).

Tymczasem jednak zacięte walki na froncie nie ustawały. Dopiero po dwóch tygodniach nieprzerwanych zmagań 8. armia brytyjska w końcu utorowała sobie drogę przez rzekę Ronco. 9 listopada Niemcy ustąpili z Forli, odskakując bezpiecznie na linię rzeki Montone. Tam obrona LI. korpusu górskiego natychmiast okrzepła i Brytyjczycy potrzebowali kolejnego wyczerpującego tygodnia na ostateczne osiągnięcie drogi nr 67. Wyczerpane dywizje potrzebowały odpoczynku. Sztab armii w międzyczasie skupił się na przygotowaniach do nowego natarcia - na miasto Faenza nad rzeką Lamona i Rawennę na drodze nr 16. Dopiero po tygodniu ciężkich walk Niemcy wykonali kolejny skok - za linię Lamony. Te następujące po sobie odwroty 14. armii niemieckiej nie były niczym innym, jak realizacją planu Kesselringa, który pozwalał na bardziej elastyczną obronę na froncie adriatyckim. Natomiast na przedpolach Bolonii dywizje 10. armii polowej niewzruszenie trwały w umocnieniach, nie zamierzając ustąpić ani o krok.

W tym czasie gen. Harold Alexander, świeżo awansowany na marszałka, obejmował Naczelne Dowództwo na Śródziemnomorskim Teatrze Wojny. Gen. Maitland Wilson przechodził teraz do służby w Waszyngtonie, natomiast władzę nad 15. grupą armii obejmował gen. Mark Clark, który oddał swoją 5. armię amerykańską w ręce przybyłego z Francji gen. Luciena Truscotta.

Clark opóźnił termin planowanej jesienią ofensywy 5. armii amerykańskiej na Bolonię, którą odroczono na 7 grudnia. Do tego czasu chciano uzupełnić przetrzebione dywizje (straty przekraczały 20 tysięcy poległych, rannych i jeńców), zaś 8. armia brytyjska miała w końcu dotrzeć do miasta Imola nad rzeką Santerno i wyrównać front natarcia.

Kolejny nawrót dobrej pogody popchnął brytyjskie dywizje do nowego natarcia. Trzeba było kolejnych ciężkich i krwawych walk, by 1. korpus kanadyjski w końcu zdobył ruiny Rawenny, zaś 5. korpus brytyjski i 2. korpus polski przebiły się na przedpola Faenzy (bo na zdobycie miasta nie starczyło już sił). Po stronie niemieckiej odpowiedzialność za obronę wzdłuż drogi nr 9 w całości spoczęła na dowództwie 10. armii polowej. Vietinghoff przesunął obecnie linię rozgraniczenia między 10. armią a 14. bardziej na zachód, tak aby pas obrony 10. armii obejmował aż cztery korpusy utrzymujące front od Adriatyku po Bolonię (LXXV. i LXXVI. korpus pancerny, I. korpus spadochronowym i LI. korpus górski). 14. armia polowa siłami tylko XIV. korpusu pancernego odpowiadała za front apeniński, który pozostawał w uśpieniu.

Na niebezpieczeństwo upadku Faenzy Niemcy zareagowali natychmiast. 8 grudnia przeciwuderzenie czołgów i StuGów 90. dywizji grenadierów pancernych dosłownie wbiło w ziemię 5. korpus brytyjski. Tylko nadejście 2. korpusu polskiego pozwoliło mu uwolnić się z niemieckiego uścisku. Jednak aby Brytyjczycy mogli nacieszyć się ze zdobycia miasta, potrzeba było kolejnego tygodnia zaciekłych walk ulicznych. Faenza padła dopiero 16 grudnia.

Dla stabilizacji frontu nad rzeką Senio Vietinghoff przesunął z odwodów 29. dywizję grenadierów pancernych, która stanęła w połowie drogi między Faenzą a Imolą. Amerykańscy generałowie już powoli zaczęli zacierać ręce, przekonani, że odpływ sił niemieckich sprzed frontu natarcia 5. armii amerykańskiej pozwoli jej w końcu ruszyć się z miejsca. Termin ofensywy już ustalano na 22 grudnia. Radość ta była jednak przedwczesna.

Dowództwo 14. armii polowej mimo osłabienia nie pozostawało bezczynne, jak na to liczyli Alianci. W jej sztabie przygotowywano bowiem plan przeciwuderzenia, w celu odcięcia amerykańskich dywizji od portu w Livorno. W ten sposób Niemcy przekreślili niebezpieczeństwo uderzenia 5. armii amerykańskiej na Bolonię jeszcze w tym roku, sojusznicy musieli teraz pomyśleć o swoim bezpieczeństwie.

Pomysł kontrofensywy 14. armii niemieckiej do złudzenia przypominał plan ofensywy Rundstedta w Ardenach, tyle że na mniejszą skalę. Dowództwo Armii Liguryjskiej (gen. Rodolfo Graziani) skierowało do operacji dwie dywizje oczekując, że Vietinghoff uczyni tak samo. Niemcy jednak wyrazili zgodę na udział tylko jednej niemieckiej dywizji, już należącej do armii Grazianiego. Miejsce uderzenia zostało określony bardzo sprytnie - dolina rzeki Serchio, gdyż obsadzała je tylko jedna amerykańska dywizja (92. piechoty). Aby spotęgować siłę pierwszego ciosu, na front zachodni przesunięto w ostatniej chwili dodatkowo 16. dywizję grenadierów pancernych SS "Reichsführer SS". 26 grudnia 1944 roku dywizje Grazianiego przeszły do natarcia.

Zaskakujące uderzenie spadło na amerykańską dywizję niczym grom z jasnego nieba, odrzucając ją brutalnie do tyłu. Z pomocą ruszyła jej 8. dywizja hinduska, ale i ona została "odpowiednio" potraktowana przez prące do przodu dywizje "Osi". Dopiero nadejście kolejnych dwóch dywizji amerykańskich (1. pancernej i 85. piechoty) pozwoliło ustabilizować sytuację, chociaż ciężkie walki na kierunku przełamania trwały nadal.

Tymczasem 8. armia brytyjska w końcu "dowlokła" się do rzeki Senio. Opłaciła to jednak niemal całkowitym zużyciem swojego przydziału amunicji. Nie mogła więc teraz nawet marzyć o tym, aby pomóc 5. armii amerykańskiej w natarciu na Bolonię (gdyby takie się rozpoczęło). Na szczęście ofensywa Grazianiego skutecznie zniechęciła amerykańskich generałów do podjęcia szturmu na miasto przed końcem roku. Co najważniejsze, Vietinghoff ponownie odtworzył manewrowe odwody w sile kilku dywizji, które trzymał cały czas "pod parą" i mógł użyć ich do zaryglowania każdej luki w linii frontu, gdyby alianckie dywizje miały jeszcze ochotę do wojaczki w tych ostatnich dniach roku. Alexander postanowił więc, że nadeszła kolejna pora na przerwę. Niemiecka ofensywa w Ardenach i przeciwuderzenie Grazianiego nad Serchio ostatecznie przekreśliła nadzieje alianckich generałów na zakończenie wojny we Włoszech przed końcem roku.

Przygotowania stron do wiosennej ofensywy.

Plany alianckie

Dowództwo 15. grupy armii nie mogło być zadowolone z przebiegu dotychczasowej kampanii. Kosztem ciężkich strat udało się co prawda sforsować Linię Gotów, ale nie udało się już wkroczyć do doliny rzeki Pad. Koszt tego "sukcesu" był przerażający. W okresie czerwiec - grudzień 1944 roku alianckie dywizje pozostawiły na niemieckich umocnieniach ponad 32 tysiące poległych, przeszło 134 tysiące rannych oraz około 23 tysięcy zaginionych (martwych lub dezerterów). Na pełne uzupełnienie takich ubytków Alexander nie miał co liczyć, tym bardziej, że z końcem roku na front zachodni miało odejść kolejnych sześć dywizji, w tym cały 1. korpus kanadyjski. A zatem front włoski został zepchnięty na całkowity margines.

Okres zimowej pauzy miał być spożytkowany na odtworzenie wykrwawionych dywizji, nagromadzenie rezerw (szczególnie amunicji artyleryjskiej) i przygotowanie planu nowej wiosennej ofensywy. Przede wszystkim alianccy generałowie starali się nie dopuścić do tego, by dywizje Kesselringa odskoczyły za Alpy i tam się okopały, gdyż nie byłoby potem możliwości ich "ugryzienia". Aby to osiągnąć armie niemieckie musiały zostać wyniszczone jeszcze na Nizinie Lombardzkiej, po okrążeniu ich w kotle między morzem, Francją (już aliancką) i neutralną Szwajcarią. Jeśliby alianckim armiom udało się przeciąć w poprzek dolinę Padu, niemiecka grupa armii C" znalazłaby się w pułapce.

Plan przewidywał przeprowadzenie manewru kleszczowego. Jedno, główne ramię okrążenia miała stanowić 5. armia amerykańska nacierająca na południowy - zachód od Bolonii, a drugie - pomocnicze - 8. armia brytyjska posuwająca się wzdłuż drogi nr 16, na wschód od Bolonii, w kierunku Ferrary i Bondeno. Pad miał być sforsowany na szerokim froncie - od Ferrary do Piacenzy. Następnie dywizje brytyjskie miału nacierać wzdłuż Zatoki Weneckiej, zająć Triest i osiągnąć granicę jugosłowiańską. Z kolei dywizje amerykańskie miały zająć przełęcz Brenner oraz główne ośrodki przemysłowe północno - zachodnich Włoch - Mediolan i Turyn.

Do ofensywy wiosennej Alianci ściągnęli do Włoch wszystko czym aktualnie dysponowali. Z Bliskiego wschodu - brygadę żydowską, z Afryki Południowej - dywizję brazylijską, ze Stanów Zjednoczonych - 10. dywizję górską, a także sformowano od podstaw dwie brygady polskie (3. i 4.) oraz pięć dywizji włoskich. Na początku kwietnia 1945 roku na froncie włoskim stało już 23 dywizje alianckie, w tym 6 włoskich oraz 21 brygad. Wszystkie one zostały na czas uzupełnione do pełnych stanów etatowych, szczególnie w środkach materiałowych. W sumie dawało to ponad 1,3 mln żołnierzy, w tym blisko 600 tys. w pierwszej linii, 10,2 tys. środków artyleryjskich, 3,1 tys. czołgów i artylerii samobieżnej oraz przeszło 4 tys. samolotów bojowych. W nadchodzącej kampanii sojusznicy dysponowali pełną przewagą w sile żywej, przygniatającą przewagą materiałową oraz niemal całkowitą w siłach powietrznych.

Plany niemieckie

Sytuacja niemieckiej grupy "C" na przedwiośniu 1945 roku częściowo przypominała sytuację z poprzedniej zimy, kiedy to Linia Gustawa skutecznie przyhamowała aliancką ofensywę. Teraz jednak linia frontu nie była osłonięta prawie żadną prze-szkodą naturalną, nie miała też tak potężnych fortyfikacji. Umocnienia niemieckie opierały się po prostu na sile dywizji Kesselringa (od stycznia 1945 roku na powrót objął naczelne dowództwo), które obok rozbudowanych w głąb umocnień polowych, przygotowały także szereg linii opóźniających wzdłuż płynących rokadowo rzek, równolegle do drogi nr 9, na głębokość prawie 55 kilometrów.

Linie niemieckie nad Padem, nie opasały szczelnie całej rzeki. Powód był oczywisty - brak sił. Ponadto zbytnie umocnienie jej brzegów mogłoby utrudnić ewentualny odwrót na drugą stronę, gdyby zaszła taka konieczność. Docelowa miała być natomiast tzw. Linia Wenecka, biegnąca wzdłuż rzeki Adyga. Ona miała być tym "przedmurzem" osłaniającym od południa "Narodową Redutę Niemiec". Przy rozbudowie jej fortyfikacji 5-tysięczny korpus inżynierów niemieckich kierował kilkudziesięciotysięczną rzeszą robotników włoskich, pracujących nieprzerwanie dzień i noc na kilka zmian. Z Ligurii ściągnięto nawet ciężkie baterie brzegowe. Całość instalacji tyłowych grupy armii "C" przesunięto za rzekę Adygę. Na południe od Padu pozostawiono jedynie podstawowe rezerwy materiałowe. Każda rzeka na drodze 8. armii brytyjskiej została przekształcona w umocnioną linię obrony. Ostatnia, broniąca od południa dostępu do Bolonii, Modeny i Parmy, nosiła nazwę Linii Czyngis-Chana. Kesselring miał też gotowy plan generalnego odwrotu znad linii Padu na Linię Wenecką - plan "Jesienna Mgła". Był on co prawda ryzykowny w obliczu alianckiej dominacji w powietrzu, ale nie było innego wyjścia. Mało kto wierzył w możliwość dłuższego utrzymania frontu na linii Padu.

Plan aliancki był doskonale znany Kesselringowi. Jednak bez zgody Hitlera nie mógł on odskoczyć z armiami za Adygę i okopać się na Linii Weneckiej. Musiał bronić się tam gdzie stał, tak długo jak się dało. Mimo rozkazu "ani kroku w tył" przewidujący feldmarszałek polecił zawczasu przygotowanie solidnych umocnień na tyłach frontu oraz opracowanie planu pozwalającego na w miarę bezpieczny "skok" do tyłu.

W dniu 10 marca 1945 roku Hitler powierzył Kesselringowi naczelne dowództwo nad całym frontem zachodnim (po kolejnej dymisji Rundstedta), czyli dywizjami rozciągniętymi od Holandii, Francji i Włoch, po Jugosławię. Awans ten świadczył dobitnie, że po "rozczarowaniach" innymi feldmarszałkami i generałami, Führer miał do niego największe zaufanie polityczne i wojskowe. Komendę nad grupą armii "C" objął teraz ponownie gen. Heinrich von Vietinghoff.

W okresie wrzesień 1944 - marzec 1945 roku stan grupy armii "C" uległ redukcji o siedem pełnych dywizji, w tym 16. dywizję grenadierów pancernych SS "Reichsführer SS". Oczywiście przydzielenie w zamian trzech słabych dywizji (dwóch stacjonarnych i jednej szkolno-polowej) nie mogło być żadną rekompensatą. Naturalnie rotacja ta była nieunikniona, a nawet potrzebna, biorąc pod uwagę krytyczną sytuację na innych frontach. Błąd OKW polegał jedynie na tym, że nie uwzględniał tych braków w swoich planach dotyczących frontu we Włoszech.

Obecnie Vietinghoff rozporządzał 27 dywizjami, w tym 4 włoskimi rozdzielonymi pomiędzy 10. armię polową gen. Traugotta Herra i 14. armię polową gen. Joachima von Lemelsena (w sumie osiemnaście dywizji, w tym 16. pancerna, oraz 1. i 4. spadochronowa), odwód grupy armii (trzy dywizje, w tym dwie grenadierów pancernych - 29. i 90.), przeznaczony do użycia na południe od Bolonii oraz armia "Liguria" gen. Rodolfo Grazianiego (sześć dywizji, w tym dwie niemieckie), pełniąca służbę okupacyjną oraz operacje antypartyzanckie na tyłach frontu. W sumie dawało to 439 tys. żołnierzy, ok. 2,5 tys. środków artyleryjskich, niecałe 0,4 tys. czołgów i artylerii szturmowej oraz tylko 130 samolotów bojowych. Dawało to Aliantom 3-krotną prze-wagę w piechocie, ponad 4-krotną w artylerii, blisko 8-krotną w czołgach i niemal całkowitą, bo prawie 31-krotną (!) w siłach powietrznych.

Chociaż dysproporcja sił nie napawała optymizmem, Vietinghoff nie był specjalnym pesymistą. Miał po rozkazami dywizje nadal nie pobite, o wysokim morale, odpoczywające lub szkolące się od trzech miesięcy, zaś służby kwatermistrzowskie funkcjonowały na ogół sprawnie, mimo alianckiej dominacji w powietrzu. Na pierwszą linię frontu ściągnięto wszystkie posiadane rezerwy amunicji, broni i prowiantu. Problemem było paliwo, którego starczyłoby tylko na przeprowadzenie odwrotu, gdyby taki był konieczny. Odchodzenie kolejnych dywizji na front wschodni i zachodni z pewnością nie pomagało w przygotowaniach do "przyjęcia" ofensywy wiosennej, a tym bardziej nie można było liczyć na świeże posiłki. Takowe, jeśli w ogóle trafiały do Italii, to raczej "cienką strużką". Mówiąc krótko, grupa armii "C" musiała sobie radzić sama, choć jej sytuacja ogólna była bez wątpienia najlepsza spośród innych związków operacyjnych Wehrmachtu.

Vietinghoff świadomy, że zbliżająca się kampania może być tą ostatnią, usiłował przekonać Hitlera, by ten dał mu wolną rękę do prowadzenia wojny manewrowej, aby nie był "przywiązany" do linii Padu, i aby nie musiał za każdym razem prosić Berlina o zgodę na odwrót. Jego podwładny, gen. Traugott Herr, zaproponował powtórzenie tzw. manewru Ludendorffa, gdy ten na wiosnę 1918 roku odskoczył z armią na Linię Hindenburga, czym kompletnie pomieszał szyki alianckich dywizji przygotowujących się do generalnego natarcia. Jednak Vietinghoff nie uzyskał aprobaty "z góry" i generałom niemieckim we Włoszech nie pozostało nic innego, jak wykonać dyrektywę OKW.

Aliancka ofensywa wiosenna 1945 roku. Koniec wojny we Włoszech.

Aby uprzedzić aliancką ofensywę, a szczególnie pokrzyżować ewentualne plany operacji desantowej na północ od rzeki Pad, Vietinghoff polecił przesunięcie z końcem marca, stojącej dotychczas w pobliżu Bolonii, 29. dywizji grenadierów pancernych nad front wenecki. W odwodzie pozostała teraz tylko 90. dywizja grenadierów pancernych, w okolicach Modeny, na południe od Padu.

W dniu 5 kwietnia 8. armia brytyjska rozpoczęła serię lokalnych uderzeń w okolicach jeziora Comacchio, co miało przygotować grunt pod główne natarcie. Tego dnia amerykańska 92. dywizja piechoty, po silnym przygotowaniu artyleryjskim, zwarła się z niemiecką 142. dywizją piechoty obsadzająca umocnienia Linii Gotów. Mimo dużej koncentracji ciężkiej artylerii, przez pierwsze dni linie niemieckie były "nie do ugryzienia". Dopiero po trzech dniach zaciekłych walk Niemcy ustąpili pola, odskakując do tyłu. W celu stabilizacji frontu na odcinku zachodnim Lemelsen przerzucił tam elementy 90. dywizji grenadierów pancernych (w sile pułku). Chwilowa luka została natychmiast zaryglowana, jednak gdy następnego dnia ruszyła ofensywa sił głównych 8. armii brytyjskiej, Niemcy nie mieli w odwodzie ani jednej pełnej dywizji zmotoryzowanej.

Generalne natarcie czterech korpusów 8. armii brytyjskiej (5., 10. i 13. brytyjski oraz 2. polski) rozpoczęło się pod wieczór 9 kwietnia. Na 30-kilometrowym odcinku frontu dowództwo alianckie skupiło pięć dywizji, w tym dwie pancerne. O godzinie 15.20 na umocnienia niemieckie spadła 4-godzinna nawała artyleryjska, a następnie alianckie lotnictwo przeprowadziło dywanowe naloty na linii frontu (3,5 tys. ton bomb). Ponownie jednak zaszwankowała synchronizacja i dokładność bombardowania lotniczego. Najbardziej ucierpiała... 3. dywizja piechoty 2. korpusu polskiego (40 poległych i 200 rannych). Ale to tego Alianci już się przyzwyczaili.

Vietinghoff oczekiwał alianckiego uderzenia już od dłuższego czasu. Nie był tylko pewny, gdzie umiejscowiony będzie główny kierunek natarcia. Z tego powodu, na północ od drogi nr 9, gdzie miał nacierać 5. korpus brytyjski, broniły się tylko dwie niemieckie dywizje (98. i 362. piechoty). Mimo lawiny ognia i stali, jaka na nie spadła, stawiły twardy i nieustępliwy opór. Zacięte walki przeciągnęły się do zmierzchu następnego dnia. Dopiero pod osłona nocy Niemcy ustąpili za rzekę Santerno. Rankiem 11 kwietnia Brytyjczycy podjęli próbę sforsowania rzeki z marszu. Zostali jednak natychmiast odrzuceni zaporowym ogniem niemieckiej artylerii.

Natarcie 2. korpusu polskiego było jeszcze mniej "efektowne" i bardziej kosztowne. Naprzeciwko stały bowiem dwie elitarne dywizje spadochronowe (1. i 4.), które także dały przykład zaciętej obrony, aby, zgodnie z planem, pod koniec drugiego dnia bitwy wykonać "skok" na drugi brzeg i tam ponownie się okopać. Jednak zdobycie małych przyczółków na prawym brzegu Santerno kosztowało Aliantów kolejne dwa dni ciężkich walk. W dodatku ich utrzymanie nie było takie pewne, gdyż znajdowały się pod ciągłym ogniem niemieckich moździerzy i broni maszynowej. Jeszcze słabiej poszło 10. korpusowi brytyjskiemu, którego postępy można delikatnie ująć jako "ograniczone", tym bardziej, że Niemcy i tak utrzymali strategiczny most w Bastii.

W toku natarcia drogi 5. korpusu brytyjskiego i 2. korpusu polskiego nieco się "rozjechały". Było to spowodowane rozbieżnymi kierunkami natarcia. Aby wypełnić powstałą lukę z odwodu został ściągnięty 13. korpus brytyjski. Teraz 8. armia nacierała już wszystkimi siłami. W obliczu stopniowo pogarszającej się sytuacji i braku posiłków, Vietinghoff szybko przegrupował z lewego brzegu Padu odwodową 29. dywizję grenadierów pancernych, która obsadziła przesmyk Argenta. Kiedy 5. korpus brytyjski usiłował go sforsować, "odbił" się tylko od umocnień niemieckich. Nie pomagało nic. Ani bombardowania artyleryjskie, ani naloty dywanowe, ani pchanie do szturmu wszystkich dywizji korpusu jednocześnie. Nikt w dowództwie angielskim nie wiedział, jak przebić się przez tę potężną zaporę. Poczęto wobec tego zastanawiać się nad inną drogą osiągnięcia drugiego brzegu Padu.

Argenta była solidnie obsadzona przez 42. i 362. dywizje piechoty oraz 2. pułk 29. dywizji grenadierów pancernych. 5. korpus brytyjski tylko "połamał sobie zęby", próbując je stamtąd odepchnąć. Alianci ściągnęli potężne siły powietrzne i dopiero po ciężkim bombardowaniu, które obróciło Argentę w morze ruin, dywizje brytyjskie po niezwykle zaciekłych walkach ulicznych zdobyły stojącą w płomieniach Bastię. W tej sytuacji dowództwo 10. armii niemieckiej poczęło stopniowo przesuwać swoje dywizje za rzekę Pad. Ostatecznie o zmierzchu 20 kwietnia Niemcy oddali Argentę, a raczej to co z niej zostało.

W tym czasie trwały zacięte walki na kolejnych niemieckich liniach opóźniania na przedpolach Bolonii, szturmowane przez 13.korpus brytyjski i 2. korpus polski. 15 kwietnia pękła w końcu Linia Paula na rzece Sillaro, ale już dwa dni później opór niemieckich dywizji odrodził się na Linii Czyngis - Chana na rzece Idice, ostatnim bastionie na południe od miasta. Okopały się tutaj dwie doborowe dywizje spadochronowe (1. i 4.). W odwodzie stała dodatkowo 26. dywizja pancerna. Ich opór od początku był niezwykle twardy i nieustępliwy. Sporo wysiłku i krwi miała kosztować Aliantów droga do Bolonii. Niestety, dywizje piechoty nie były już tak silne i poczęły stopniowo słabnąć, wykrwawiając się w ogniu bitwy. Zbliżał się moment krytyczny. Tym bardziej, że w końcu ruszyła do przodu także 5. armia amerykańska. W tej wojnie na wyniszczenie Niemcy nie mogli liczyć na medal za drugie miejsce.

Alianci trochę przeliczyli się co do rozmachu ofensywy 8. armii brytyjskiej. Sądzili, że Niemcy przesuną przeciwko niej całość odwodów skupionych przed frontem 5. armii amerykańskiej. Tymczasem Vietinghoff przerzucił na front adriatycki tylko jedną, 90. dywizję grenadierów pancernych. Reszta pozostała na miejscu, czekając na amerykańską ofensywę. W liście z 14 kwietnia Vietinghoff przedstawił Hitlerowi ocenę sytuacji na froncie, prosząc go raz jeszcze o zgodę na przyjęcie taktyki obrony manewrowej, bez kurczowego trzymania się linii Padu. Widział w tym ostatnią szansę na niedopuszczenie do wykrwawienia się 10. i 14. armii polowej w tej wojnie pozycyjnej, przypominającej najgorsze realia z I wojny światowej. Führer jednak odmówił. Dyrektywa OKW miała być wykonana do końca - "ani kroku w tył".

W dniu 14 kwietnia 40-minutowe naloty dywanowe i 10-minutowe bombardowanie artyleryjskie poprzedziło początek ofensywy 5. armii amerykańskiej (2. i 4. korpus armijny). Mimo imponującego nagromadzenia sił postępy były bardziej niż ograniczone. Zajadły opór 14. armii Lemelsena pozwolił Niemcom na utrzymanie frontu. Do zmierzchu amerykańskim dywizjom udało się jedynie wbić wąski klin na głębokość zaledwie 1-2 kilometrów, czyli praktycznie pozostały w miejscu. W tej sytuacji już od rana 15 kwietnia rozpoczęła się ciężkie naloty (na linii frontu spadło ponad 2,3 tys. ton bomb). Nieprzerwanie też aliancka artyleria bombardowała niemieckie umocnienia, które wydawały się być niezniszczalne. Błąd amerykańskiego dowództwa polegał na tym, że ofensywę prowadziło tylko na 18-kilometrwym odcinku frontu. Pozwalało to co prawda na osiągnięcie dużej gęstości operacyjnej, ale pozwalało Niemcom na bezproblemowy przerzut odwodów z innych, pasywnych odcinków obrony. W rezultacie tempo natarcia 5. armii amerykańskiej nadal przypominało marsz żółwia. Do zmierzchu 15 kwietnia Niemcy oddali po zaciekłych walkach niecałe 2 kilometry terenu, każąc drogo płacić za każdy metr. Dopiero 16 kwietnia niemieckie 8. dywizja górska i 94. dywizja piechoty broniące się do tej pory z niezwykłym uporem przeciwko 4. korpusowi amerykańskiemu poczęły słabnąć. Moment krytyczny dla Niemców nastąpił w dniu 17 kwietnia. Po potężnym przygotowaniu artyleryjskim został w końcu naruszony front obrony 94. dywizji piechoty, przez który poczęła przenikać amerykańska 10. dywizja górska, kierując się w stronę Modeny przy drodze nr 9. Lemelsen natychmiast zareagował, ryglując klin odwodową 90. dywizją grenadierów pancernych. Niestety, był to jego ostatni odwód. Tymczasem dowództwo amerykańskie, podniecone postępami 10. dywizji górskiej, rzuciło na pierwszą linię świeżą 85. dywizję piechoty. To ostatecznie przypieczętowało przełamanie głównej linii niemieckiej obrony, której nie było już czym zaryglować.

W zaciętej bitwie pancernej z amerykańską 1. dywizją pancerną w dniu 19 kwietnia , "czwórki" i StuGi 90. dywizji grenadierów pancernych odrzuciły Jankesów, ale nie udało się już odtworzyć przedniego skraju obrony. "Shermanów" ciągle przybywało, zaś Niemcy byli niemal całkowicie pozbawieni posiłków. Wyjście było tylko jedno - stopniowy odwrót. Korzystając z tego 5. armia amerykańska rzuciła swoje dywizje do nowego natarcia. Krwawiące coraz bardziej dywizje Lemelsena słabły z każdym dniem, jednak broniły się do upadłego. Przy ówczesnej dysproporcji sił na niewiele to się zdało. Do wieczora 20 kwietnia przecięta została drogę nr 9 między Modeną i Bolonią, zaś front zbliżył się na 6 kilometrów na zachód od Bolonii.

Tymczasem Hitler po raz kolejny odrzucił postulaty Vietinghoffa, domagające się zgody na odwrót na Linię Wenecką. Führer domagał się obrony każdego metra terytorium północnych Włoch, bez względu na cenę. Dla Vietinghoffa stawało się jasne, ze kiedy przyjdzie czas, będzie musiał decydować sam, wbrew woli Hitlera. Choć na planowy "odskok" za linię Padu było już za późno, nadal był możliwy odwrót stopniowy i uratowanie dywizji przed nieuchronnym wykrwawieniem. Plan swój przesłał do OKW ze szczegółowym raportem. Tłumaczył w nim, że tylko przyjęcie modelu obrony manewrowej daje szanse na odparowanie alianckiej ofensywy i ograniczenia jej postępów.

Kiedy raport ten docierał do Berlina, Vietinghoff wydał podległym generałom rozkaz odwrotu za Pad. W tym czasie sytuacja nie była jeszcze bardzo poważna. Front obrony 10. armii polowej nadal nie był przełamany. LXXVI. korpus pancerny twardo "trzymał za kark" 5. korpus brytyjski nie pozwalając mu ruszyć się z miejsca poza przesmyk Argenta. Na linii rzeka Idica I. korpus spadochronowy stał murem przed drepczącymi przed nim 13. korpusem brytyjskim i 2. korpusem polskim. Nieco poważniejsza sytuacja panowała na froncie 14. armii polowej, której XIV. korpus pancerny począł się chwiać pod naporem 2. i 4. korpusu amerykańskiego, zaś kontruderzenie 90. dywizji grenadierów pancernych na krótko tylko ustabilizowało sytuację. Innych odwodów pancernych armia ta nie posiadała, gdyż 305. dywizja piechoty nie mogła za taką uchodzić. Ale Niemcy mieli jeszcze w zanadrzu umocnienia polowe za rzeką Reno i Padem. W normalnych warunkach dywizje grupy armii "C" mogły je spokojnie obsadzić, gdyby nie błędnie przyjęta (a raczej narzucona z góry) koncepcja sztywnej obrony.

Dotychczas Niemcy przeprowadzali manewr odwrotowy w wąskim pasie między górskim grzbietem Apeninów a linią brzegową. W tej sytuacji pościg alianckich korpusów był ograniczony do jednej doliny z rzadką siecią dróg. W dolinie Padu front się rozszerzał. Z jednej strony było tam więcej dróg i mostów, z drugiej zaś dowództwo alianckie mogło tam w końcu rozwinąć do natarcia siły główne. Niemcy musieli zareagować podobnie, przy czym u nich rozwinięcie na pierwszej linii większej części dywizji musiało ograniczyć i tak skromne odwody. Te zaś musiały być przerzucane w celu ryglowania klinów na duże odległości. A to powodowało straty czasu i zużycie cennego paliwa. Do tego jeszcze dochodziło wszędobylskie alianckie lotnictwo, nieprzerwanie bombardujące niemieckie kolumny, teraz widoczne jak na dłoni. Straty w dywizjach niemieckich od ognia alianckiej artylerii ciężkiej i bombardowań lotniczych były teraz cięższe niż w poprzednich kampaniach. Grupa armii "C" wykrwawiała się.

Rozkaz odwrotu za Pad został wydany trochę za późno i niemieckie dowództwa musiały ten manewr improwizować. LXXVI. korpus pancerny miał jak najdłużej utrzymać front pod Argenta, aby osłonić prawe skrzydło I. korpusu spadochronowego odchodzącego już na linię rzeki Reno. XIV. korpus pancerny miał odskoczyć za zachodnie przedłużenie linii Reno, czyli rzekę Panaro, po czym ustąpić na przedpola Mantui. LI. korpus górski przesuwał się w międzyczasie w kierunku północno - zachodnim, ku Piacenzie, osłaniany przez 90. dywizję grenadierów pancernych, wzdłuż drogi nr 9. Natomiast Armia Liguryjska Grazianiego rozpoczynała odwrót w stronę Mediolanu.

Mimo odwrotu opór niemieckie nie tracił na sile. Dopiero 18 kwietnia, a więc po prawie tygodniu ciężkich walk, padła Argenta. Przez przesmyk ruszyła następnie brytyjska 6. dywizja pancerna kierując się w stronę Bondeno. Stanowiło to niebezpieczeństwo dla cofającego się I. korpusu spadochronowego. Błyskawicznie przegrupowano elementy 4. dywizji spadochronowej, które oddały miasto dopiero po zmierzchu 22 kwietnia, kiedy macierzysty korpus był już bezpieczny. Sukces był jednak krótkotrwały. Nazajutrz pod Finale, na północ od Bolonii, czołgi 6. dywizji pancernej (5. korpus brytyjski) spotkały się z piechotą 6. dywizji południowoafrykańskiej należącej do 4. korpusu amerykańskiego, który w końcu wbił klin w linie obrony XIV. korpusu pancernego. Aby nie dopuścić do okrążenia, dowództwo I. korpusu spadochronowego wydało rozkaz do natychmiastowej ewakuacji na drugi brzeg Padu. Odwrót przeprowadzono pomyślnie, jednak w tym czasie centrum frontu praktycznie "wisiało na włosku". Bronił się jeszcze LXXVI. korpus pancerny pod Ferrarą oraz odstępujący za Pad LI. korpus górski. Im głównie zawdzięczał Vietinghoff udany "odskok" I. korpusu spadochronowego. Ponieważ próba zajęcia Ferrary z marszu przez 5. korpus brytyjski nie powiodła się, ominął on miasto od zachodu, dzięki czemu mógł wieczorem 23 kwietnia zameldować przełożonym osiągnięcie linii Padu.

Po dwunastu dniach ciężkich i krwawych walk, 21 kwietnia 2. korpus polski, tracąc 1,5 tys. poległych i rannych, zdobył Bolonię. Broniący się tutaj I. korpus spadochronowy (wykrwawione 26. dywizja pancerna, 1. i 4. dywizja spadochronowa, 98., 278. i 306. dywizja piechoty) "po staremu" odskoczył na linię rzeki Reno. Po tej bitwie, również dywizje polskie były tak wyczerpane, że musiały przejść do odwodu. Ich miejsce zajął 13. korpus brytyjski. Z kolei Niemcy nie mogli liczyć na żadne posiłki. Chociaż nadal stawiały zaciekły opór, klęska grupy armii "C" stawała się faktem, czego dowództwo alianckie w ogóle nie było świadome (!). W jego sztabach powstawały dalsze plany, obliczane na następne wyniszczające kampanie. Tymczasem po stronie niemieckiej doszło do kolejnej rotacji personalnej. Gen. Traugott Herr awansował na dowódcę 10. armii polowej, zaś jego LXXVI. korpus pancerny objął gen. Gerhard von Schwerin.

Kolejne trzy dni zaciętych walk przyniosły dalsze pogorszenie sytuacji. Wieczorem 24 kwietnia Schwerin wydał rozkaz natychmiastowej ewakuacji na drugi brzeg Padu. Sam nadzorując odwrót do końca, następnego dnia dostał się do brytyjskiej niewoli. Vietinghoff wiedział już, że to koniec. Z czterech korpusów, z którymi rozpoczął bitwę 9 kwietnia, trzy wykrwawiły się "na amen", zaś cztery spośród pięciu pozostałych dywizji szybkich stanowiły jedynie cień dawnej potęgi.

W obliczu niemieckiego odwrotu za Pad, 5. i 13. korpus brytyjski przekroczyły tę "magiczną" rzekę, a następnie ruszyły w kierunku Wenecji i Triestu. Resztki LXXVI. korpusu pancernego stawiły im desperacki opór, ale to tylko opóźniło ich natarcie. Wenecja padła 29 kwietnia, zaś Triest 2 maja. Teraz ruszyło "z kopyta" także natarcie 5. armii amerykańskiej, której 4. korpus armijny parł w stronę Mediolanu i Werony, zaś 2. korpus armijny maszerował w kierunku Turynu i przełęczy Brenner.

Grupa armii "C", a raczej to co pozostało z jej dywizji, w tych dniach przerwała odwrót. Nie miała już dokąd "odskoczyć". Z dniem 28 kwietnia drogi odwrotu ku alpejskim przełęczom zostały zablokowane. Gdyby nie zgubny rozkaz OKW "twardej obrony", dywizje Vietinghoffa z pewnością by do tego nie dopuściły, obsadzając Linię Wenecką (która już na nich czekała) w porę i przy minimalnych stratach. Tak się jednak nie stało. Odcięta Armia Liguryjska Grazianiego w obliczu beznadziejnej sytuacji skapitulowała. Jedynie niemiecka 90. dywizja grenadierów pancernych ostatnim wysiłkiem utrzymała korytarz dla najdalej na zachód wysforowanych dywizji. W końcu jednak siły wyczerpały się i u niej.

Dopiero po skierowaniu do OKW specjalnej depeszy, donoszącej o odwrocie za rzekę Pad, Vietinghoff polecił gen. Gerhardowi von Schwerinowi udanie się z gen. SS Karlem Wolffem (generalnym pełnomocnikiem Himmlera we Włoszech) do kwatery głównej Alexandra w Casercie niedaleko Neapolu w sprawie zawieszenia broni. Parlamentariusze niemieccy przybyli do miasta 28 kwietnia. Tam uzgodniono, że rozejm wejdzie w życie z dniem 2 maja o godz. 12.00. W tych dniach dopełnił się także los Mussoliniego, który został aresztowany 25 kwietnia po potyczce z włoskimi partyzantami, gdy usiłował przedostać się do Austrii. Następnego dnia Duce został rozstrzelany bez procesu, zaś ciało dyktatora przewieziono do Mediolanu i wystawiono na widok publiczny. Trwająca 20 miesięcy kampania włoska dobiegła końca. 2 maja 1945 roku o godz. 18.00 w Italii zapanowała cisza.