W laboratoriach i fabrykach, bo nie tylko w polu, walczono w nowoczesnej wojnie. Na temat polskiego udziału pisano sporo, ale przemilczano jeszcze więcej. Częściowo pokrywała to tajemnica wojskowa, rozproszenie dokumentów, a bardziej "niewinna" angielska chęć zaliczenia całej mądrości na swe przemożne konto.
Polski udział miał trzy stadia:
2. W wojennej pracy i doskonaleniu.
3. W pracy techników w PSZ walczących na ziemi, morzu i w powietrzu.
Praca przedwojenna:
Pierwsze miejsce w tej dziedzinie należy się Polakom, którzy skruszyli tajemnicę niemieckiej maszyny do szyfrowania pod nazwą "Enigma", co ujawniono dopiero w 1973 r. Oddana aliantom do wspólnego wykorzystania, pozwoliła przez całą wojnę deszyfrować niemieckie depesze.
Polski peryskop
Polskie oddziały pancerne po otrzymaniu pierwszych brytyjskich czołgów, zauważyły ze zdziwieniem, że były one wyposażone w peryskopy identyczne zużywanymi w Polsce przed wojną. Różnica była tylko w nazwie. Te były nazywane " Vickers Tank Periscope ", a polskie znano jako "Gundlach obrotowy peryskop", pomysłu kapitana R. Gundlacha i pod tą nazwą uzyskały patent w 1936 roku. W ciągu ostatniej wojny nie tylko brytyjskie, ale i amerykańskie i sowieckie czołgi posiadały ten sam peryskop. Jeszcze w 1928-29 roku Polska zakupiła dla celów doświadczalnych małe czołgi " Vickers-Armstrong", zwane tankietkami. Były nieodpowiednie, bo miały słabe opancerzenie. Polski model TK-3 był produktem inż. Hibicha i wykonany w ilości 600 sztuk, przy zwiększonym opancerzeniu i zastosowaniu peryskopu Gundlacha. Peryskop miał dwa pryzmatyczne lusterka w ruchomym pojemniku i pozwalał obserwatorowi widzieć teren we wszystkich kierunkach, bez zmiany jego pozycji. Polskie czołgi 7-TP miały peryskopy w wieżyczce i drugi dla kierowcy. Polscy konstruktorzy opancerzonych pojazdów współpracowali z firmą " Vickers-Armstrong," i w wymianie licencji udostępnili Brytyjczykom peryskop Gundlacha. Odtąd brytyjskie czołgi "Crusader", "Churchill", "Valentine" i"Cromwell", posiadały polski peryskop. Brytyjczycy ten sam peryskop przekazali Amerykanom i stał się on częścią wyposażenia "Shermana". Te czołgi na zasadzie " lend-lease ", w dużej ilości poszły do Sowietów, a peryskop został tam nazwany po rosyjsku!
Tak więc, stary peryskop Gundlacha, z minimalnymi zmianami, wrócił do Polski po okrążeniu kuli ziemskiej z armią Berlinga, a obecnie nosi nazwę MK-4.
Polski wykrywacz min
Podczas pobytu PSZ w Szkocji w 1941 roku, po starannym stwierdzeniu swej wartości i orzeczeniu Ministerstwa Obrony o "wspaniałym osiągnięciu", polski wykrywacz min skonstruowany przez wojną przez J. Kosackiego, był masowo produkowany pod nazwą "Mine detector Polish Mark I". Otrzymała go cała armia brytyjska. Wykrywacz min składał się z trzech części: generatora dźwięku umieszczonego w plecaku, właściwego wykrywacza na końcu tyki i słuchawek. Żołnierz zbliżając się do miny poruszał tyczką nad ziemią ruchem kosiarza i po chwili słyszał dźwięk nabierający mocy, gdy wykrywacz znajdował się nad miną. W porównaniu z innymi wynalazkami, wykrywacz Kosackiego okazał się najlepszy i zatwierdzony do masowej produkcji. Cinema Television Ltd. fabrykowała te wykrywacze z nieznacznymi zmianami jako Mark I, II i III. Wykrywacz był użyty na wielką skalę pod El-Alamein, gdzie gen. Rommel okopał swe dywizje za szerokim pasem pól minowych. Bitwa skończyła się klęską Niemców, co umożliwił polski wykrywacz. Brytyjski historyk w książce o El-Alamein pisze:
Dotąd używane metody wykrywania min umieszczonych głęboko w piasku, były powolne i niebezpieczne i można je było stosować tylko w dzień. Zespól 42 saperów mógł oczyścić przejście na szerokość dwóch czołgów i głębokość 200 metrów przez godzinę, a niektóre pola minowe miały głębokość 8 kilometrów. Po otrzymaniu 500 polskich wykrywaczy, 9 saperów z trzema wykrywaczami mogło oczyścić 400 metrów, nawet w warunkach nocnej pracy.
Trzeba sobie uprzytomnić, że gen. Montgomery miał dokładne informacje o sile i rozmieszczeniu niemieckich oddziałów z odtworzonej przez Polaków "Enigmy". W ten sposób, chociaż nasze oddziały nie walczyły pod El-Alamein, razem z wykrywaczem min, walnie przyczyniliśmy się do zwycięstwa.
Uchwyty bomb i dźwignie wyrzutnika
Przed wojną inż. Władysław Świątecki wynalazł nowe uchwyty bomb i wyrzutniki w czasie pracy w fabryce Plage i Laśkiewicz w Lublinie i opatentował ten zespół pod nazwą SW. Wówczas był to najlepszy model, ułatwiający zawieszanie i zwalnianie bomb na samolotach. W latach trzydziestych model został udoskonalony, produkowany i sprzedawany do kilku państw. Licencje produkcji zakupiła Francja, Włochy i Rumunia. W 1940 r. inż. Świątecki przekazał swój wynalazek brytyjskiemu ministerstwu produkcji samolotów. Wówczas wyprodukowano ponad sto tysięcy zespołów SW, zamontowano je na brytyjskich bombowcach. W 1943 r. ulepszony zespół Świąteckiego został skonstruowany przez inż. J. Rudlickiego do dywanowego bombardowania i używany w amerykańskich Boeingach B-17, zwanych Latającymi Fortecami. To urządzenie pozwoliło Amerykanom zrzucać bomby w dzień, z dużej wysokości. Liczne polskie pomysły i wynalazki były używane przez aliantów w drugiej wojnie światowej w ich przemysłach zbrojeniowych, lub instalowane w fabrykach. Do nich należały; oksydowane katody w magnetofonach prof. Groszkowskiego; wynalazki prof. Czochralskiego oraz inż. Sędzimira, ulepszenie części automatycznego pistoletu "Mors", podwozia o podwójnych kołach używane niemal we wszystkich wielosilnikowych samolotach - pomysłu inż. P. Kubickiego.
Należy także pamiętać o tak codziennie używanym prozaicznym detalu, jak automatyczna wycieraczka szyby w samochodzie i samolocie, pomysłu sławnego polskiego... pianisty T. Hofmana! Wpadł na ten cenny wynalazek obserwując jednostajny ruch taktometru - instrumentu używanego przez muzyków do znaczenia tempa!
Radio-namiarowa antena pomysłu i wykonania polskiego inż. W. Struszyńskiego, który był reklamowany z PSZ przez Admiralicję, pozwoliła polskim i brytyjskim niszczycielom określać położenia niemieckich lodzi podwodnych. To urządzenie wraz z bombami głębinowymi pozwoliło zatopić 232 łodzie podwodne w walce o Atlantyk. To oczyszczenie oceanu nastąpiło definitywnie 24 maja 1944 roku, gdy admirał Doenitz nakazał wycofanie lodzi podwodnych z Atlantyku, co wydatnie zmniejszyło straty w zaopatrywaniu Brytyjczyków przez Stany Zjednoczone. Prace inż. Struszyńskiego, specjalizującego się w opisanym kierunku, były już znane przez wojną.
W czasie wojny
Po klęsce we wrześniu 1939 roku, duża ilość polskich inżynierów i techników przybyła do Francji, by tam zwiększyć szeregi fachowców w przemyśle zbrojeniowym. Była to działalność krótka i dlatego nieznana. Biuro Wojennego Przemysłu pracowało w ramach Ministerstwa Przemysłu polskiego rządu, a kierowane było przez inż. Czesława Zbierańskiego. Biuro zarejestrowało ponad trzy tysiące inżynierów i techników, ale tylko kilkuset z nich było zatrudnionych w przemyśle zbrojeniowym, oprócz wykwalifikowanych robotników. Wśród nich znajdowała się liczna grupa specjalistów lotnictwa, których skierowano do fabryk samolotów. Inż. Markiewicz zorganizował produkcję zapalników w Tarbes. Zespól w jego dyspozycji składał się z sześciu inżynierów oraz około setki polskich robotników - produkował dziennie około 1000 zapalników. W jednej z francuskich fabryk inż. T. Heftman rozpoczął produkcję radioaparatów własnego pomysłu. Tylko niewielka część polskich specjalistów mogła rozwinąć swe umiejętności, gdyż francuski przemysł wojenny dopiero przestawiał się na masową produkcję. Upadek Francji zakończył ten krótki okres aktywności. Jesienią 1939 roku pewna ilość specjalistów z Państwowej Fabryki Telekomunikacyjnego Ekwipunku, zdołała osiągnąć Jugosławię. W tym czasie ujawniła się gwałtowna potrzeba wyposażenia łączności w jugosłowiańskiej armii. Polscy inżynierowie zaprojektowali aparaty radiowe do użytku w polu i rozpoczęli produkcję seryjną. Współpracowano również w produkcji aparatów telefonicznych i łącznic. W kwietniu 1941 roku inwazja niemiecka na Jugosławię położyła kres tej pracy.
Nowy rozdział dla polskich inżynierów i techników otworzył się w Wielkiej Brytanii, dokąd duża ilość specjalistów ewakuowała się z Francji razem z żołnierzami. Jednak po ich przybyciu okazało się, że są dla nich warunki trudniejsze niż na kontynencie, ponieważ mały odsetek władał angielskim. Ponadto angielskie metody i zasady pracy, podejścia do problemów, takich spraw jak rysunki techniczne, wagi, wymiary i detale codziennego życia, różniły się od znanych na kontynencie. Jednak pomimo początkowych trudności, Polacy szybko przystosowali się do nowych warunków i zyskali zaufanie brytyjskich kolegów i przełożonych. Dalszą przeszkodą były miejscowe przepisy, zabraniające zatrudniania cudzoziemców w przemyśle zbrojeniowym, badaniach i rozwoju urządzeń uznawanych za tajne. Minęły miesiące, zanim uchylono stare zarządzenia. W listopadzie 1940 roku został stworzony w Londynie Polski Wojskowy Instytut Techniczny. Miał opiekować się elementem technicznym rozsianym w wojsku, zapewniać dalszy zawodowy rozwój tych ludzi i kierować ich pracą w brytyjskich instytucjach. Zespół Instytutu w 1941 roku składał się tylko z trzydziestu osób, ale przedstawił szereg projektów zaakceptowanych przez Brytyjczyków. Między innymi wykonano ponad 3.000 rysunków technicznych do produkcji 40 mm działa przeciwlotniczego produkowanego w fabryce Cegielskiego, a pewną ich ilość sprzedano do Anglii. Była to jedna z najlepszych armat na rynku i Anglicy chcieli jak najprędzej uruchomić własną produkcję. Z pomocą polskich rysunków mogli wystartować w połowie 1941 r. Wśród pomysłów Instytutu, zaakceptowanych i oddanych do produkcji, znalazły się nowe metody obrony plaż przed lądowaniem samolotów i szybowców nieprzyjaciela, a także osłona sprężyny zamka w pistolecie maszynowym Thomson'a.
W 1941 roku Instytut zorganizował grupy polskich wynalazców w celu włączenia ich w odpowiednie brytyjskie instytucje. Departament Wynalazków Uzbrojenia w Cheshunt otrzymał zespól 12 inżynierów do równoległej pracy z zespołami Belgów, Czechów i Anglików. Każda sekcja miała swoje zadania i nie było między nimi współpracy. Z serii projektów polskiej sekcji przyjęto: 20 mm armatkę przeciwlotniczą nazwaną Polsten (Polish Sten Gun) i półautomatyczny karabin E.M.2, opracowany przez K. Januszewskiego. Kierownikiem pracy nad Polstenem był inż. Podsętkowski, który został za to odznaczony O.B.E. Wielką zaletą Polstena była prostota konstrukcji: składał się z niewielkiej ilości części o prostych kształtach. Był też ekonomiczny w produkcji; ta sama fabryka przy użyciu tych samych maszyn produkowała cztery polskie karabiny, w czasie wykonywania jednego brytyjskiego. Wyprodukowano ponad 50.000 Polstenów w Anglii i Kanadzie. Używane były w przeciwlotniczej obronie okrętów, statków i przez oddziały wojska. Kontrola i ostateczne sprawdzanie Polstenów należały do Polaków, przydzielonych do fabryki.
Wśród projektów członków Departamentu Uzbrojenia byty: przystosowanie "Brena" z magazynku do taśmy amunicyjnej; czterocalowy przeciwczolgowy moździerz; wieża pancerna mieszcząca cztery "Breny": sprzężenie dwóch " Orlikonów'" do ognia przeciwlotniczego; cztery różne prototypy bezodrzutowych dział i pocisk z dodatkowym napędem rakietowym. Prawie wszystkie wspomniane projekty przeszły przez gęste sita testów (prototypy, sprawdzanie strzelania, pokazy). Chociaż nie weszły do seryjnej produkcji, były użyteczne jako modele doświadczalne, na których mogły opierać się następne konstrukcje. Inżynierowie: Kazimisrz Januszewski i Aleksander Czerkalski zostali wysłani do Doświadczalnego Zakładu w Szkocji, do pracy nad tajną wówczas bronią - bezodrzutowym działem. Brytyjscy technicy pod kierownictwem Sir Dennis Burley'a, napotkali poważne trudności, które pokonano dzięki pomocy tych dwóch polskich inżynierów. Armata była użyta przez oddziały brytyjskie w Afryce i okazała się niezastąpiona w walce z niemieckimi "Tygrysami''.
W 1942 roku około 40 polskich eksperymentatorów skierowanych z Instytutu, było zatrudnionych w ośrodkach wytwarzających broń. Dziewięciu prowadziło ostateczne sprawdzania ekwipunku artyleryjskiego, szesnastu zajmowało się amunicją, siedmiu bronią małokalibrową i pięciu materiałami wybuchowymi. W marcu 1943 roku zespół dr. Lubańskiego, w którego składzie było jeszcze trzech Polaków, pracował nad miotaczem płomieni polskiej konstrukcji. Instytut otrzymał list z podziękowaniem od dyrektora Wojennego Departamentu Nafty stwierdzający, że wynalazca jest niewątpliwie najlepszym specjalistą w tej dziedzinie w Europie. Temu zespołowi powierzono badania płynów używanych w aparacie "Fido", do rozpraszania mgły w portach.
Jednego z polskich metalurgów przydzielono do laboratorium Sir Laurence Brygg gdzie udoskonalił płyty pancerne. Inżynierowie-technicy pracowali wspaniale w trzech brytyjskich zakładach: Łączności Admiralicji, Badań i Rozwoju Łączności, oraz Królewskich Wytwórni Lotniczych. Odmiennie niż w uzbrojeniu, nie tworzyli polskich sekcji, ale pracowali w niewielkich polskich lub mieszanych zespołach, czasem otrzymując indywidualne zadania. Do końca wojny około trzydziestu Polaków było zatrudnionych w zakładach łączności. W wielu wypadkach nasi inżynierowie rozpoczynali pracę w zupełnie nowych dziedzinach, ale dzięki dobrej podstawie naukowej, uzyskanej w polskich przedwojennych politechnikach, wkrótce stawali się cenionymi specjalistami. Tak było w przypadku radaru i innym morskim wyposażeniu. W bardzo krótkim czasie inż. Wacław Struszyński - jak już wspomniano - skonstruował "antenę radio-namiarową" nazwaną BF/DF. Była produkowana masowo i instalowana na okrętach dowódców konwojów, informując o obecności i ruchach niemieckich łodzi podwodnych. Łodzie te stosowały wówczas taktykę "wilczych stad" i komunikowały się za pośrednictwem radia o wysokich częstotliwościach. Podobnie do "Enigmy", antena Struszyńskiego oddała olbrzymie usługi w prowadzeniu walki o Atlantyk. Inż. Stefan de Walden, pracujący razem ze Struszyńskim, stał się sławny dla najważniejszych wynalazków. Następnym wielkim osiągnięciem Struszyńskiego było urządzenie umieszczane na lądzie, pozwalające określić kierunek lotu samolotów, wykonane przez polsko-brytyjski zespól, którym kierował inż. Struszyński. Niewątpliwie stal się on jednym z najlepszych ekspertów w dziedzinie radiotechnologii.
Innym polskim wynalazkiem, natychmiast zastosowanym przez Brytyjską Admiralicję, był miniaturowy nadajnik połączony z zegarkiem i automatycznym kodowaniem położenia, co pozwalało dokładnie określić położenie spadochroniarza czy agenta transportowanego łodzią podwodną, by go móc podjąć w działaniu w wodzie, powietrzu czy na ziemi. Nadajnik był konstrukcji inż. Juliusza Huperta, którego umiejętności znacznie wyprzedzały ówczesny poziom wiedzy i techniki. Równie istotnym elementem okazał się stabilizator okrętów niezbędny przy używaniu BF/DF. Pierwszy egzemplarz umieszczono próbnie na pancerniku "Anson". Próby przyniosły tak zachęcające efekty, że Hupert i jego asystent Osiński otrzymali do dyspozycji kompletne biuro konstrukcyjne i pomoce laboratoryjne w celu przygotowania modelu do produkcji seryjnej. Ich praca otrzymała status "najwyższego pierwszeństwa", po utraceniu przez Anglików lotniskowca "Ark Royal". Lotniskowiec ten zatonął prawdopodobnie dlatego, że jego nieustabilizowany nadajnik nie pozwalał na porozumiewanie się z myśliwcami. Stabilizatory znalazły zastosowanie na lotniskowcach i innych okrętach wojennych. Przy końcu 1943 roku i na początku 1944, inż. Hupert skonstruował inny nadajnik krótkofalowy, który stał się częścią stałego wyposażenia okrętów w ostatniej fazie wojny , jak również po niej. Wśród licznych projektów wykonanych dla Admiralicji, należy wspomnieć: rozważania o przewodnikach fal (wave guides) inż. J.Kubna, które po wojnie zostały przyjęte jako teza jego pracy doktorskiej; paraboliczne anteny do radarów opracowane przez inż. Jerzego Jędrychowskiego i inż. A.Woroncowa; zwoje (cewki) do radarowych cylindrów, z katodami promieniującymi. Druga grupa inżynierów-elektryków, głównie specjalistów radiowych, pracowała nad łącznością i rozwojem organizacji w komunikacyjnym Centrum Armii. Było tu zatrudnionych znacznie mniej Polaków, niż w Admiralicji. Praca inż. Zygmunta Jelonka nad zespołem radiowym WS nr. 10, została oceniona bardzo wysoko; była przeznaczona dla Najwyższego Dowództwa podczas inwazji na kontynent. Po wojnie marszałek Montgomery oświadczył, że zespół radiowy nr. 10 był najbardziej zaawansowanym zespołem tego typu i żadna aliancka ani wroga armia nie miała tak wydajnego sprzętu łączności. Radio to pracowało na centymetrowych długościach fal, miało osiem kanałów komunikacyjnych i nie potrzebowało zestawów pośredniczących. Inż. Jelonek pokonał szereg trudności, które pojawiły się w trakcie pracy nad zespołem i zyskał uznanie swych brytyjskich przełożonych. Został awansowany na kierownika sekcji specjalizującej się w teoretycznej i eksperymentalnej pracy nad łącznością radiową.
Innym wysoce utalentowanym członkiem zespołu WS nr. 10, był inż. Zygmunt Hass. Latem 1943 roku Brytyjczycy stwierdzili, że Niemcy wyprodukowali nowy typ miny z niemagnetycznych materiałów, a więc nie wykrywalnych przez stosowane dotychczas urządzenia. W tym czasie grupa polskich techników kierowana przez inż. Starneckiego, który już uprzednio pracował nad wykrywaczami min, stanowiła niezależny zespól ośmiu Polaków i jednego Brytyjczyka. Tej grupie powierzono doświadczenia nad nowymi metodami wykrywania min. Już po wojnie obaj inżynierowie uzyskali patent na wykrywacz min niemagnetycznych, co było początkowo wynalazkiem inż. Rokosińskiego. Ten sam zespół prowadził prace i pomiary nad nietypową emisją fal radiowych o długości 3 i 9 cm, a także nad szeregiem innych projektów. Royal Aircraft Establishment zatrudniał około 50 polskich naukowców i inżynierów, w różnych swych departamentach. Prowadzili oni badania techniczne nowoczesnych samolotów i teoretycznych zasad aerodynamiki ponaddźwiękowej, wytrzymałości materiałów, a także nad zagadnieniami metalurgii, elektroniki, nawigacji i inne. Polscy piloci doświadczalni, którzy byli również konstruktorami, świadczyli cenne usługi w wychwytywaniu i eliminowaniu błędów w projektach samolotów, uzbrojeniu i ekwipunku. Kilku polskich inżynierów zajmowało wysokie stanowiska w brytyjskich Ministerstwach Lotnictwa i Produkcji Lotniczej.
Należy pamiętać również o pracy naukowców i techników w okupowanej Polsce. Ten rozdział polskiego wojennego wysiłku jest znany tylko częściowo, może za wyjątkiem rakiet V-1 i V-2, o czym pisano niejednokrotnie. Największy zespół naukowców współpracujący z Armią Krajową istniał na Politechnice Warszawskiej, którą Niemcy nazwali Szkolą Techniczną. Ten tajny zespół był kierowany przez prof. J. Zawadzkiego, rektora uczelni w latach 1936-39. Prof. W. Struszyński prowadził analizy gazów trujących produkowanych przez Niemców i składników bomb zapalających, zapalników i innych elementów, dostarczając je Armii Krajowej. Jednym z największych osiągnięć były analizy i rekonstrukcje rakiet V-2, których części wydobyto z dna Bugu, prowadzone przez inż. Antoniego Kocjana i inż. Stefana Waciorskiego. Obaj przesłali cenne informacje aliantom. Prof. Struszyński stwierdził, że Niemcy wyprodukowali specjalne paliwo do rakiet, co wywołało niemałe skoczenie. Razem z analizą prof. Groszkowskiego i danymi opracowanymi przez inż. Kocjana, Brytyjczycy mieli podstawy do oceny zagrożenia i przygotowania sposobów obrony. Inż. Tadeusz Heftman przywiózł z Francji części radia własnej konstrukcji. Brytyjczycy nie posiadł radioaparatów tego typu, a były one niezbędne do łączności z Armią Krową i agentami wywiadu. Uruchomiono pod Londynem Polski Warsztat Radiowy, do produkcji tego ekwipunku. Zatrudniano tam konstruktorów i personel pod kierownictwem inż. Heftmana i w 1944 roku osiągnięto produkcję rzędu tysiąca aparatów rocznie, Były to miniaturowe zespoły składające się z nadajnika i odbiornika, które dobrze znosiły wstrząsy podczas zrzutu ze spadochronu. Były one używane przez francuskie podziemie. W swej książce "Armment Clandestin", francuski historyk P. Loraine pisze, że polskie radioaparaty przewyższały wszystkie inne modele przypominające muzealne zabytki. Ustanowiono rekord szybkości działania, gdy specjalny aparat do pracy w dżungli!, wyprodukowano dla Brytyjczyków w ciągu ośmiu tygodni. Jesienią 1940 roku, zanim Polski Wojskowy Instytut Techniczny zaczął działać, inż. K. Dobrowolski zorganizował Grupę Techniczną z planami konstrukcji i produkcji w dziedzinie aeronautyki, mechaniki i łączności. Wykonano pojemnik służący do przewożenia tajnych dokumentów, używany przez całą wojnę, w którym przy próbie otworzenia go przez nieupoważnione osoby, dokumenty uległy spaleniu. W tej grupie inż. S. Lalewicz rozpoczął pracę nad rewelacyjnym, nowym systemem szybkiej radiotelegrafii. W połowie 1942 roku Grupa Techniczna przekształciła się w cywilne przedsiębiorstwo, produkujące do końca wojny między innymi części granatów do Piat'a, przebijających płyty pancerne. Grupa zmieniła nazwę na Mill Hill Enginering.
Wybuch wojny zastał inż. Henryka Magnuskiego, jednego z wybitnych polskich konstruktorów wojskowych radioodbiorników, w Stanach Zjednoczonych, W 1940 roku pracował w firmie "Motorola", gdzie powierzono mu konstrukcję radioaparatu dla małych oddziałów. Efektem jego pracy był SCR-3 pierwszy aparat w świecie o zmiennej częstotliwości. Miał znaczny zasięg, był bardzo lekki i nazywano go popularnie "Walkie-Talkie". Wyprodukowano ponad sto tysięcy urządzeń tego typu. Magnuski otrzymał podziękowania i pochwały najwyższych dowództw Armii. W fabryce samolotów de Haviland, Polacy utworzyli zespół, któremu powierzono najwyższe stanowiska. Zapewne nigdy nie dowiemy się, za jakie konkretne osiągnięcia inż. Leonard Danilewicz otrzymał osobiste podziękowania od marszałka Montgomery'ego. Napisano w uzasadnieniu: "za jego służbę w wojnie". Wiemy natomiast, że przed wojną był konstruktorem "Lacida", maszyny do szyfrowania urządzeń krypto-analitycznych i kilku innych aparatów.
Technicy w Polskich Siłach Zbrojnych
Polska Armia na terytorium Wielkiej Brytanii i na Środkowym Wschodzie, musiała zostać zmotoryzowana, aby stać się w pełni wydajną w nowoczesnej wojnie. Lotnictwo i Marynarka również musiały opanować najnowsze osiągnięcia techniki w wyposażeniu, np. takie jak radar. Modernizacja PSZ, jako podstawowy problem i cel, zapewniała właściwe wykorzystanie posiadanych inżynierów i techników. Planowano, w związku z ustanowieniem instytucji państwa, odbudowę Polski po wojnie. Starano się dotrzymywać kroku Zachodowi w doświadczeniach naukowych i przemysłowych oraz rozwijano plany działania w początkowym okresie po powrocie do Polski. Jedną z tego rodzaju instytucji stworzonych już jesienią 1940 roku, był Związek Polskich Inżynierów w Wielkiej Brytanii, do którego należeli inżynierowie i technicy, zarówno wojskowi jak i cywilni. Związek ten współpracował ściśle z Polskim Sztabem N. W. w Londynie. Został stworzony Departament Techniczny Sztabu N.W., którego kierownikiem był inż. F. Olszak, jednocześnie prezes Związku Inżynierów. Głównym jego zadaniem było unowocześnienie sił zbrojnych pod względem technicznym. Techniczny Departament musiał opierać swoją działalność na rzeczywistej liczbie i rozmieszczeniu polskich inżynierów i techników poza Polską i na danych dotyczących ich zatrudnienia. Liczby te zostały ustalone według list zebranych przez Związek i posiadanych przez siły zbrojne. Na l stycznia 1944 roku zebrane informacje wykazały 5.592 osoby, w tym 4.049 w siłach zbrojnych i 1.543 w życiu cywilnym. Oprócz tego, 2.448 żołnierzy z wykształceniem technicznym służyło w różnych stopniach w armii brytyjskiej, a 1.475 na Środkowym Wschodzie. Dodatkowo należy uwzględnić 41 techników internowanych w Szwajcarii. Dalsza analiza stwierdza, że tylko polowa inżynierów i techników miała rangi oficerskie, a reszta w stopniach szeregowych nie mogła być użyta jako technicy. Dzięki staraniom Związku Inżynierów i Departamentu Technicznego Sztabu N.W., ludzie o odpowiednim wykształceniu znaleźli się na właściwych stanowiskach. Trzeba stwierdzić, że Polskie Siły Zbrojne walczyły w stanie pełnej gotowości technicznej. Technicy, którzy zostali w kraju, tworzyli techniczne i przemysłowe zaplecze dla Armii Krajowej. Polska z wszystkich krajów okupowanych, była jedynym o własnym podziemnym przemyśle. Biuro Konstrukcyjne i fabryki działały pod jednolitym kierownictwem Departamentu Produkcji. Skonstruowano prototypy polskich karabinów maszynowych, granatów ręcznych, radioaparatów i innego ekwipunku. W 1943 roku produkowano 12.000 granatów miesięcznie, a liczba wykonanych karabinów maszynowych przekroczyła 1.000 sztuk. Duże straty osobowe kadry technicznej w podziemiu, świadczą dobitnie o bohaterstwie i poświęceniu tych ludzi.
Enigma - Bomba - Ultra
Niemcy nazajutrz po Wersalu zaczynały rozluźniać krępujące ich ustanowienia, co gwałtownie przyśpieszył Hitler i stało się oczywiste, że będą chcieli wyprodukować system zabezpieczający ich korespondencję polityczną wojskową. Inne państwa były równie zainteresowane podobnym osiągnięciem, ile nie mogły się zdecydować na wysokie koszty, może bezzwrotne. Sympatyczne "atramenty" przeżyły swą epokę. Kody polegające na przestawianiu liter w słowach, lub podstawianiu innych liter czy cyfr, wymagały dla odczytania tekstu posiadania kodu zarówno przez nadającego jak i przez adresata. Istniały kody oparte na niewinnych, np. gastronomicznych książkach tego samego wydania i będących w rękach nadawcy i odbiorcy. Kody takie przez określenie strony, wiersza i słowa pozwalały ustalić literę dla pełnego zrozumienia treści. Odczytanie tych schematów przez zawodowych kryptologów i matematyków nie przedstawiało większej trudności zwłaszcza, w epoce niespiesznej polityki i wojny prowadzonej z siodła. Polscy deszyfranci już w początkach korespondencji radiowej w wojnie 1920 roku, nie potrzebowali wiele czasu dla odczytania ukrytej treści. Dopiero udoskonalenie aparatury radiowej i późniejsze wprowadzenie radaru, użycie samolotów, lodzi podwodnych i ścigaczy, wysunęło wobec konstruktorów żądanie szybkości w szyfrowaniu i deszyfrowaniu, bo spóźniona wiadomość stawała się bezużyteczna. Odczytanie komunikatów potencjalnego nieprzyjaciela, tym bardziej wroga, musi następować bardzo szybko, natychmiast po otrzymaniu depeszy. Szybkość ludzka nie wystarczała, musiała ją zastąpić genialna maszyna. Dwudzieste lata naszego wieku dały szereg maszyn do szyfrowania i deszyfrowania, zewnętrznie podobnych do maszyn do pisania, działających przy użyciu prądu elektrycznego z kilkoma wirnikami (rotors), literami lub cyframi. Nieliczne z nich zdały egzamin płynnej pracy. Niektóre były używane w przemyśle i handlu. Niemiecka i brytyjska marynarka, potem Reichswehra, kupowały najlepsze i eksperymentowały dalej. Najlepsza wówczas, nosiła nazwę Enigma i Niemcy byli przekonani, że jej praca jest nie do odszyfrowania. Dojście do władzy Hitlera obiecywało rozrost militarny, duże kredyty na eksperymentowanie i w pierwszym rzędzie na udoskonalenie kryptologii praktycznej, wykonanej przez maszyny. We Francji kpt. G. Bertrand z wywiadu radiowego Sztabu Generalnego dowiedział się, że Niemcy mają maszynę w którą wierzą, że jaj depesze są nie do złamania. Wiedział też, że i Polacy eksperymentują na tym polu. W 1931 roku kpt. G. Bertrand przyjechał do Warszawy i pomógł polskim kryptoanalitykom informacjami otrzymanymi z Niemiec. Nasłuch wzdłuż zachodniej granicy przechwytywał depesze, których odczytane było utrudnione od 1926 roku. Praca na Uniwersytecie w Poznaniu na specjalnym kursie kryptologów, pod opieką II Oddziału Sztaba Generalnego, była obserwowana przez ppłk. dypl. Guido Langera. Na kursie w 1931 roku wyróżnili się inżynierowie: Marian Rejewski, Jerzy Różycki i Henryk Zygalski. Wywiad i podsłuch ustalił powodzenie Enigmy. Dla deszyfrowania było konieczne posiadanie dwóch maszyn tego samego typu. Dalsza współpraca z kpt. Bertrandem dala Polakom niemiecką instrukcję używania Enigmy. Rejewski kontaktował się z polską fabryką AVA pod Warszawą, która oczekiwała szczegółów do przestawienia się z posiadanej handlowej Enigmy na typ wojskowy. W 1932 roku odszyfrowano depesze Enigmy używanej wówczas przez niemieckie dowództwa Armii, Marynarki i Lotnictwa. Na początku 1938 roku Polacy deszyfrowali dalej depesze Enigmy, ale typ używany przez Marynarkę sprawiał nowe trudności. Inż. Rejewski przez połączenie sześciu posiadanych Enigm stworzył tzw. Bombę, gdzie sześć wirników kolejno wykonywało funkcje prototypu komputera. Jednocześnie inż. Zygalski stworzył metodę dziurkowanych arkuszy, używając 26 arkuszy nakładanych na siebie w ten sposób, by otwory w nich zgodnie się pokrywały, co pozwalało odczytywać niemieckie depesze, ale techniczne ich wykonanie było bardzo trudne. AVA nie mogła się tego podjąć, a finansowe możliwości były bardzo ograniczone. Rozwijała się w tej dziedzinie współpraca z Czechami, ale po zajęciu Sudetów została zarzucona z powodu niepewności, że coś z tego wpadło w niemieckie ręce.
W styczniu 1939 roku miała miejsce polsko-francusko-brytyjska konferencja, poświęcona metodom szyfrowania i deszyfrowania. Brytyjczycy byli sceptyczni, ponieważ nie mieli sukcesów w swoich eksperymentach. Stosunki z Francuzami Polacy mieli nadal dobre. Praktycznych wyników to spotkanie nie dało. Polacy uczestniczący w konferencji mieli obowiązek niczego nie ujawniać ze swych prac, dopóki nie zauważą, że Brytyjczycy mają coś w zamian do zakomunikowania. Ci milczeli. Na początku kwietnia minister Beck przebywał w Londynie. Anglia ogłosiła gwarancje dla Polski, ale w rzeczywistości była rozbrojona. Niemcy rozwijali swą potęgę militarną i było sprawą pewną, że nadchodzi wojna, która uderzy w Polskę. Brytyjczycy zwlekali z zawarciem traktatu o wzajemnej pomocy. Licząc się z możliwością utraty własnych "Bomb", które mogły zwiększyć wiedzę niemiecką, Szef Sztabu zgodził się na przekazanie ich przypuszczalnym aliantom. Polacy zaprosili do Warszawy (25-27 lipca) Francuzów i Brytyjczyków. Z Anglii przyjechał gen. Menzies, szef Ml-6 (kamuflujący się jako profesor Oxfordu), komandor Dennison oraz A. D. Knox, który najwięcej wiedział w materii tajnej komunikacji. Francuzów reprezentowali kpt. Bertrand i kpt. Bracquenie. Zespół polski, to ppłk. Langer, mjr. Ciężki i trzech młodych specjalistów z Poznania. Wrodzone brytyjskie lekceważenie cudzoziemców ustąpiło, gdy w Pyrach pod Warszawą zobaczyli Enigmę wykonaną w Polsce na podstawie dokumentów, własnych obliczeń i spostrzeżeń. Dennison natychmiast chciał telefonować do Londynu po swych specjalistów i elektryków. Wstrzymał go płk.Langer. W następnym pokoju pokazano sześć połączonych "Bomb", wykonanych w Polsce. Przy łącznym połączeniu dawały zdeszyfrowaną depeszę, nadaną tego ranka przez dowództwo oddziałów SS. Anglicy poprosili o ponowne uruchomienie maszyn i uważnie obserwowali ich pracę. Francuzi mocno gestykulując wyrażali swe zdumienie. Dennison ponownie wyrywał się do telefonu, nadal wstrzymywany przez płk Langera. Następnego dnia Langer wyjaśniał gościom, jak Niemcy przez kilka lat utrudniali polską pracę deszyfrowania. Do polowy grudnia Enigma miała trzy wirniki (rotors), które kolejno deszyfrowały tę samą depeszę. Zabierało to dużo czasu. Niemcy zwiększyli ilość klawiszy i wtyczek z 7 do 10, co przyśpieszyło ich pracę. Wreszcie uruchomili oddzielne sieci radia, każda z własnymi, zastrzeżonymi kluczami. Sprostanie tym zmianom wymagałoby po polskiej stronie nie sześciu a sześćdziesięciu złączonych maszyn. To miało zastąpić dziurkowane arkusze, ale wykonanie ich nie było dotąd możliwe. Wreszcie płk. Langer przystąpił do sedna konferencji. Powiedział, w przybliżeniu: Właściwie tajemnica "Enigmy" jest przez nas z francuską pomocą rozwiązana. Wobec wojny stojącej przed nami, nie zdążymy i nie mamy pieniędzy na dalsze usprawnianie "Bomb" do jednej maszyny i jednego zespołu wykonującego całość zadania. Przerwaliśmy także pracę nad dziurkowanymi arkuszami (perforated sheets). Dla dalszych prac Aliantów przydatnych w wojnie, oddajemy Francuzom i Anglikom po jednej "Bombie" wraz z technicznymi rysunkami, oraz perforowane arkusze. Goście byli poruszeni. Komandor Dennison gorąco podziękował płk. Langerowi, Knox bez słowa przeszedł do dalszego sprawdzania urządzenia. Menzies milczał, a kpt. Bertrand głośno wyrażał swą radość. Brytyjczycy oświadczyli, że natychmiast uruchomią produkcję większej ilości "Bomb". Już 16 sierpnia 1939 roku "Bomby" dojechały do Paryża i do Londynu. Zaledwie garść ludzi orientowała się w tej sprawie po stronie angielskiej. Tak więc przed samą wojną dokonał się akt wielkiej pomocy polskiej w odczytywaniu depesz i wprowadzaniu Niemców w błąd swymi dczinformacyjnymi nadaniami Nie interesuje mnie tutaj wielki zespół angielski w Bletchley Park, w Buckinghamshire - 70 km od Londynu. Przy ogromnych technicznych i finansowych możliwościach, po wykorzystaniu doświadczeń polskiej "Bomby", Anglicy wyprodukowali dalszy typ urządzenia - "Ultra", bez zdradzania faktu dziedziczenia myśli technicznej, zaliczając genialność na poczet brytyjskich, patentowanych mózgów. Istnieją dwie wersje, w jaki sposób Enigma znalazła się w Anglii.
Jedna u A. C. Brown w "Bodyguard of Lies" podaje, że mjr. W. Gibson, rezydent Ml-6, w czasie pobytu w Polsce otrzymał propozycję od polskiego Żyda (Lewiński?) sprzedaży swej wiedzy o Enigmie za 10.000 funtów, brytyjski paszport i prawo osiedlenia się we Francji. Gen. Menzies wysiał do Warszawy A. Knoxa i A. Turinga, którzy meldowali, że Lewiński rzeczywiście wie bardzo dużo o Enigmie. Menzies polecił przywieźć go do Paryża pod opieką komadora Dunderdala, gdzie konstruował duplikat Enigmy. Brown konkluduje - Polacy i Francuzi przeniknęli niemiecki szyfr, ale Brytyjczycy stworzyli duplikat Enigmy. Bez żadnych wyjaśnień Brown pisze, że na początku wojny "Bomba" pracowała wydajnie i obiecywała dojście do najcenniejszego dla wywiadu aparatu "Ultra".
Drugą wersję wyprodukował F. W. Winterbotham w pracy: "The Ultra Secret", (Londyn 1974, s. 10-11), gdzie pisze: "Polski mechanik byt zatrudniony W fabryce we Wschodnich Niemczech przy wykonywaniu maszyny, którą sam określił jako aparat do szyfrowania. Stopniowo notował wymiary i robił rysunki techniczne, bo był chłopcem inteligentnym i wrogim Niemcom. Po kontroli bezpieczeństwa w fabryce, został zwolniony i odesłany do Polski. Tam wszedł w kontakt z "jednym z naszych ludzi". Sprawa była ciekawa i meldowana gen. Sinclaire, wówczas szefowi MI-6. Polakowi wytłumaczono, że powinien opuścić Warszawą. Przy pomocy polskiego wywiadu, został przeszmuglowany do Paryża, gdzie mu dano warsztat i był pod opieką Deuxieme Bureau. Brytyjczycy zidentyfikowali model jako Enigmę. Jednocześnie Anglicy współpracujący z Polakami mieli porwać Enigmę z Niemiec. Wierzyli, że zlokalizowali fabryką i jakie jest jej zabezpieczenie. Polski wywiad (czy II Oddział Sztabu? S.Ż.) uważał, że lepiej to wykonają niż Brytyjczycy, bo znają kilku Polaków pracujących pod niemieckimi nazwiskami. Dennison pojechał do Polski i triumfująco, lecz w tajemnicy przywiózł Enigmę do Londynu. Winterbotham był w służbie wywiadu (Secret Service) od 1929 roku. Raportował wiele ważnych spraw wprost do komitetu rządu (Cabinet Committee) i był w dobrych stosunkach z ministrem lotnictwa, jako szef wywiadu lotniczego. Po śmierci gen. Sinclaira jego miejsce zajął pik, a potem gen. Menzies. Te szczegóły podaję by pokazać, że Winterbotham nie był dyletantem, tylko oficerem cenionym w wywiadzie - a więc w bardzo wielu sprawach świetnie poinformowanym. Dwie bajeczki o cudownym otrzymaniu, zrabowaniu czy odtworzeniu Enigmy, obracają się wokół Warszawy. Kryminolodzy wiedzą, że miejsce popełnienia zbrodni przyciąga przestępcę. Brown i Winterbotham lżą bez skrupułów, bowiem od Menziesa otrzymali instrukcję, by utrzymywać w tajemnicy fakt uzyskania "Bomby" od Polaków. Sami Anglicy w końcu lipca 1939 roku nie potrafili odszyfrować nadań Enigmy i dopiero usprawniwszy polską "Bombę", nadali jej nazwę "Ultra" traktując jako konstrukcję angielską ! "Profesor z Oxfordu" - gen. Menzies, był obecny przy przekazaniu "Bomby". Anglikom prawda nie może przejść przez gardło, zwłaszcza gdy chodzi o Polskę. Przykładem koronnym - polski wkład w bitwie o Anglię. W rozdziale "Bitwa o Brytanię" Winterbotham podaje rzecz znaną, że straty myśliwców angielskich były ogromne i Goering był bliski zwycięstwa, lecz nie wspomina o tym, że polscy piloci zestrzelili 203 samoloty, prawdopodobnie zniszczyli 35 innych i uszkodzili 36. Był to wyczyn 133 pilotów, przy stratach 40 maszyn. Gdyby ich nie było nad Londynem, po czyjej strome byłoby zwycięstwo ? W całej wojnie polscy lotnicy zniszczyli 2.149 niemieckich samolotów. Oficjalne dokumenty z tamtej konferencji w Warszawie dotąd nie są zwolnione z tajemnicy brytyjskiej. Minęło już 50 lat. Następny termin jest tak odległy, że wówczas odkrycie prawdy nikogo już nie zainteresuje. Łgać można przez proste pominięcie, co często stosował Churchill, lub przez pisanie rzeczy wyraźnie nieprawdziwych - lecz wtedy można zostać schwytanym za kłamliwą rękę ! Książka płk. Winterbothama jest hymnem na cześć brytyjskich naukowców i konstruktorów, pełnym zachwytu nad umiejętnościami angielskich dowódców. Na obwolucie - handlowa reklama z patriotycznym zdjęciem:
Nasza bystrość umysłu i nasz rozum wyprodukował "Ultra";
"Ultra" to "Eastern Goddess" (dlaczego nie "Western" ?)
"Ultra" played a vital part in the Allied Conduct of the war,
Churchill nazwał maszynę: "My most secret source "',
Wtórował mu Eisenhower - " Ultra" was decidive.
Biegnijmy za rydwanami zwycięzców, którzy dzięki "Ultra" widzieli co myśli, zamierza i jak dysponuje swymi siłami przeciwnik, wierząc w swą Enigmę i rozkładający szeroko swoje karty, zamiast trzymać je "przy orderach". W bitwie o Francję, która rozegrała się żenująco prędko, "bogini Ultra" jeszcze się nie narodziła lub nie dotarła do najwyższych dowództw, co spowodowało Dunkierkę i możliwość lądowania na południu Anglii. Niemcy byli jednak zbyt zaskoczeni własnym powodzeniem, a poza tym Hitler rozmyślał o pokoju na Zachodzie. W bitwie o Brytanię "Ultra "już działała, ostrzegając o większych nalotach, o przesunięciach sił powietrznych, potem o opóźnionych dostawach sprzętu i pilotów. Podawała zmasowanie barek do desantu, określała kierunki inwazji, potem opóźnienia "Operation Sea Lion" dopóki nie wyeliminują R.A.F., oraz konieczność rozrzucenia sprzętu przeprawowego, by nie był niszczony bombardowaniem. Enigma pocieszała Hitlera i Goeringa, że produkcja lotniczych fabryk angielskich spada, co było nieprawdą. Autor ponadto wprowadza zamieszanie, bo nazwą "Ultra" zaczął nazywać odmienne maszyny swoje i nieprzyjaciela. Anglicy uczą się tajemnicy płynącej z oszczędnego używania "Ultra". Korespondencja Niemców jest obfita i z latami rośnie. Mimo wszystkich wysiłków, zmniejsza się ilość maszyn i pilotów w obronie. Rozbite są lotniska, ale " Ultra" podsłuchuje, że Luftwaffe też liże rany. "Sea Lion" cicho odwołano. "Ultra" w porę ostrzegała o wyprawach obliczonych na zniszczenie Londynu. W kampanii afrykańskiej " Ultra " ostrzegała o koncentracjach niemieckich w południowej Rumunii i potem przeciwko Rosji, w co nie wierzył Stalin. Uprzedzała, że Rommel obejmie dowództwo w Afryce Północnej. Pomagała nie tylko uprzedzając o wielkich ruchach i planach, ale o rozwiązaniach taktycznych w pustynnych bitwach, o przerzuceniu IX Korpusu Lotniczego do Grecji, o Korpusie Lotniczym gen. Studenta w bitwie o Tobruk, potem o brakach w benzynie i ekwipunku u Kesserlinga. Przechwyciła rozkaz gen. Rommla o bitwie pod Alamein. Ostrzegła Montgomery'ego, który jej nie lubił bo - jak mawiał - Wszystko co wiedziała, opowiedziała Churchillowi i szefom sztabów. Inaczej postępował gen. Aleksander, który starał się wyciągać każdą uncję informacji. Poinformowała o zatopieniu zaopatrzenia dla gen. Rommla, który w ciągu dwudziestu miesięcy bojów nie podejrzewał, co go informuje, a co zdradza. "Ultra" po zatopieniu pancernika "Hood", meldowała o ucieczce "Bismarcka" i o jego pozycji - z niemieckich depesz - oraz o skierowaniu go do południowej Francji celem uzupełnienia materiałów pędnych. Podała jeszcze raz jego pozycję i wymowną ciszę. " Ultra'" wykonała ogromną pracę dla ochrony konwojów płynących ze Stanów Zjednoczonych i pomagała w polowaniu samolotów i niszczycieli na stada łodzi podwodnych. Zachowywano tajemnice miejsca zatopień dla zachowania sekretu " Ultra". Niemcy nazywali statki zaopatrzenia "krowami mlecznymi": podczas "dojenia" następowało łatwe ich zniszczenie. Po Pearł Harbour przekazano Amerykanom tę "Boginię Wschodu", a admirałowie bardzo staranie strzegli jej tajemnicy. Winterbotham ściśle określał komu i kiedy przydzielać " Ultra ", szkolił jej obsługę i w rozszerzonym teatrze wojny umieszczał swe SLU (jednostki łączności). Po katastrofie Rommla pod El Alamein, " Ultra " przechwyciła depesze między gen. Kesseriingiem i Berlinem, o przygotowaniach do amerykańskiego lądowania w Afryce Północnej. Niemcy wycofali się do Tunezji. Amerykańska armada znajdowała się już na Atlantyku, lecz nie był pewny jej rejon lądowania. " Ultra" nie przechwytywała depesz z wybrzeża afrykańskiego i raptem gen. Patton, a potem Eisenhower wylądowali w Algierze. Ale " Ultra" uprzedziła Montgomery'ego o uderzeniu na Madedine i gen. Rommel został tam należycie przywitany. W działaniu na Sycylię " Ultra " podała przygotowanie obrony, które z centralnego położenia miało odwodem uderzyć w inwazję na plażach. Brytyjczycy podeszli pod Catanię, a Patton błyskawicznie zajął Palermo, ruszył na Messynę i Sycylia była wolna. W kampanii włoskiej " Ultra" dawała cenne informacje obsady linii obronnych. Mimo zatrzymania pod Monte Cassino i niepowodzenia pod Anzio, operacje rozwijały się płynnie. Porozumiewanie się Churchilla z Eisenhowerem, potem z Trumanem, dzięki " Ultra " były pewne i szybkie. Wiadomość o wyczerpaniu odwodów niemieckich pod Cassino również przechwycono. " Ultra" przejęła depeszę nakazującą silną obronę przeciwlotniczą nad Bałtykiem. Do tego dołączyło się skierowanie tam kompanii łączności. Zdjęcia lotnicze sprecyzowały Peenemunde jako centrum wyrzutni V-1. Przy końcu maja " Ultra" podała, że 50 wyrzutni jest gotowych, co przyśpieszyło decyzję Churchilla o inwazji. " Ultra " meldowała objęcie dowództwa na Zachodzie przez gen. Rundstedta i o jego pewności, że inwazja pójdzie na Pas de Calais, ponadto o małych stanach w dywizjach obrony. Następnie wiadomość o przekonaniu Hitlera, że Normandia będzie celem głównym i o przetargach, gdzie umieścić główny odwód pancerny. Tu włączył się gen. Guderian. Zapada decyzja Hitlera, że odwód umieszczony będzie pod Paryżem, a jego użycie zastrzeżone. Od 5 czerwca moc depesz z odcinków obrony, decyzje użycia 21 D.Panc., powrót Rommla, ściąganie w trybie alarmowym dwóch dywizji pancernych z Polski: - bombardowanie rozbija pancerne zgrupowania przed ruszeniem natarcia, wreszcie nieustępliwe rozkazy Hitlera - "Za wszelką cenę utrzymać pozycje obronne". Alianckie sztaby były wprost zarzucone ogromną liczbą przechwyconych depesz. Dotyczyły one spraw najważniejszych, prowadzenia bitew, a takźe taktycznych informacji z obrony wybrzeża. Często były przekazywane w kilkanaście minut po przejęciu. Na początku lipca gen. Kluge z frontu rosyjskiego, objął dowodzenie we Francji. Sprawdził stan dywizji na poszczególnych odcinkach oraz ich stany liczebne. Depeszował do O.K.W., że front się chwieje, a lotnictwo alianckie rozbija ich większe działania. Od Caen po Avranches z trudem utrzymywano front. Amerykanie niszczą cały zachodni odcinek obrony. " Ultra " przejęła dwie tragiczne w skutkach depesze Hitlera - że objął osobiście dowodzenie zachodnim teatrem wojny i nakazał w przypadkach miejscowych odwrotów pozostawiać po sobie pustynię. Następna, bardzo długa, polecała zabranie czterech dywizji pancernych spod Caen i uderzenie dla odebrania Avranches, co rozdzieli Amerykanów, następnie skręcić ku północy i zepchnąć rozbitych do morza. W SHAEF wprost nie wierzono tak dobrym wiadomościom i polecono je sprawdzić. Nie było pomyłki! - Pancerne natarcie zostało rozbite przez alianckie lotnictwo, dzieła zniszczenia dokończyła zmasowana artyleria. Czołgi przeszły do obrony wkopując się w ziemię. Nastąpiła niemiecka katastrofa pod Falaise. Zastanawiające, że w działaniach pod Arhnem, " Ultra" nie przekazała wiadomości o dużych siłach niemieckich z pancernymi włącznie. Zapewne Niemcy zastosowali ciszę radiową. Podczas ofensywy niemieckiej w Ardenach, " Ultra" znów dawała cenne informacje. Generałowie Rundstedt, Model i Manteufel ostrzegli Hitlera, że Antwerpii nie dosięgną, ale kierują się na Liege, co spowodowało natychmiastową reakcję Eisenhowera. Bez "Ultra" alianckie zwycięstwo byłoby wątpliwe, prawdopodobnie zakończyłoby się na plażach. Były i inne czynniki, zwłaszcza w zakresie dezinformacji, które wpływały na sztywność decyzji Hitlera ale zrozumiałe, że to nie interesowało P. W. Winterbothama. Zbierał najwyższe pochwały kierowane wprost lub pośrednio do niego. Gen. Dwight Eisenhower do gen. Menziesa - 5 lipca 1945 roku: " Wiadomości wywiadu, które emanują z Pana przed i w czasie kampanii, byty dla mnie bezcenne. One upraszczały moje zadanie jako dowódcy w niezwykły sposób".
Z kolei gen. Aleksander, z Tunisu w 1943 roku: "Dokładna znajomość sił i dyspozycji nieprzyjaciela, jak, gdzie i kiedy zamierza -wykonać swoje działania, wprowadziły nowe wymiary w prowadzenia wojny".
Churchill wielokrotnie, najczęściej ustnie i bezpośrednio nie szczędził pochwal. Przedmowę do swej książki Winterbotham otrzymał w kwietniu 1974 roku od marszałka lotnictwa. J. C. Slessor, MRAF pisze: "Ultra" stała się niewiarygodnie cennym źródłem wywiadu, bardziej niż inne brytyjskie triumfy kontrolowania niemieckiego szpiegostwa w Wielkiej Brytanii, opisane przez Sir. John Mastermanna", a dalej - " Oficjalny zakaz wspominania o " Ultra", aż do wiosny 1974 roku, utrudnił pisanie o historii militarnej na każdym polu".
Te pochwały " Ultra" są w pełni zasłużone, ale oficjalne przemilczanie prawdy o polskim złamaniu tajemnicy Enigmy, leży u podstaw nie tylko wątpliwości zasług w całości niby brytyjskich, ale o naszym polskim kolosalnym wkładzie w zwycięstwo w 1945 roku.